Chodząc po Dużym Mieście można całkowicie zapomnieć o niebie. Patrzy taki mieszczanin pod nogi, uważa na przejściach dla pieszych, ćwiczy slalomy między niekończącymi się autami. A tymczasem wystarczy podnieść głowę, by odkryć takie widoki.
Światło z kolejnym świtem
ciągle nazywam życiem,
które spokojnie toczy
swą nieuchronność nocy.
ciągle nazywam życiem,
które spokojnie toczy
swą nieuchronność nocy.
Mówi się, że codzienność jest nudna - praca czy nauka, posiłki, zakupy, sen... To czynności niezbędne by przetrwać do kolejnego świtu. Dalej - weekendy i dowolne dni wykraczające poza rutynę - spotkania z przyjaciółmi, imprezy, wypady na miasto - uważa się za coś miłego. Dlaczego? Przecież to te "dodatkowe" wydarzenia są uzupełnieniem a nie odwrotnie. To one służą temu by zaspokoić potrzeby wykraczające poza codzienność. A ta jest największą, fundamentalną przyjemnością życia.
Spójrzcie. Poranki pachnące kawą. Podróże tramwajem za każdym razem z innymi współbohaterami. Praca, która mimo powszechnej opinii daje czystą satysfakcję. Zastanawianie się na jaki obiadek naszła dzisiaj ochota. Nieplanowane, spontaniczne, bezkarnie cytrynowe popołudnia. Wieczory ciepła, wyciszenia i miękkiej poduszki. Eeeech... Mnie tam nigdy to nie przestanie bawić. Bo to najzwyczajniej w świecie po prostu frajda. :)
Spójrz, gwiazdy matowieją
i niczym się nie mienią.
Zwykliśmy je zaklinać
i szczęście swoje mijać.
i niczym się nie mienią.
Zwykliśmy je zaklinać
i szczęście swoje mijać.
Druga myśl. Człowiek za często pozwala opanować się niepotrzebym myślom. W ten sposób omija nas własne życie. Ludzie dalekiego wschodu mimo, że często mają mało są szczęśliwi bo nie etykietkują wszystkiego wokół i nie porównują się do innych. Dzięki temu odbierają życie bezpośrednio i nie widzą różnic między tym co mają, a co mają inni. Na jednym z blogów, które czytam - Zen Habits autor często wspomina o prostocie i minimalizmie. Jedna z myśli przewodnich to "nigdy nie wykonuj kilku rzeczy w jednej chwili - skup się na jednej". I przykład który utkwił mi w głowie odnosi się do jedzenia. Jeżeli podczas posiłku nie czytamy, czy nie oglądamy TV - wtedy można odkryć zupełnie nowe odcienie smaku, nawet jeśli dobrze znamy daną potrawę. I podobnie jest w całym życiu. Wiele spraw na głowie powoduje stres i blokadę nie do przebicia dla tych drobnostek, które z najzwyklejszech chwili potrafią zbudować fajne wspomnienie.
Zdaję sobie sprawę, że wygląda to jak jakaś dziwna pseudoreligia czy filozofia. Wiem, że takie sprawy są kwestią mocno indywidualną i prawdopodobnie po prostu nie będą działać. Jakoś już jednak dawno nosiłem się z myślą opisania tego, co wymyśliłem podczas długich wieczorów spędzanych w Mieście Nocą. To jego myśli, nie moje. I jak tu go nie lubić?
Bo w niebie, z którego dotąd
nie wrócił nikt bo po co?...
nie wrócił nikt bo po co?...
I na koniec prośba - jeśli ktokolwiek z Was znajdzie swoje Niebo - nie wracajcie tu nigdy więcej. Bo po co? :)
PS. Za post dziękuję i dedykuję go Osobie, dzięki której poznałem muzykę, będącą tłem i natchnieniem. :)
4 komentarze:
Będę pierwsza:)
Przeczytałam dokładnie i teraz moja chwila na refleksję...chwila wieczornego spokoju...
Dzięki :*
Zen Habits ;)
Coma widzę też zbiera swoje żniwo. A Raz, Dwa, Trzy nie znałem, albo nie kojarzę. Kojarzy mi się... z SDM'em troszku ;)
Dziękuję;);* zakochałam się w tej piosence, eh... ;)
Jeszcze nie znalazłam swojego nieba, więc przez jakiś czas na pewno będę wracac;)
śliczne pierwsze zdjęcie - urzekło mnie! :)
o niebie zapomina się nie tylko w ogromnych miastach - w małych też, szczególnie w pochmurne i zimne dni, wrrr!
pozdrawiam!;*
Piękny tekst. Widzę, że motywacja podziałała. No i ten zabieg z podlinkowaniem pewnego posta... ;)
Prześlij komentarz