●●● Prędkość naszego życia zależy od zdolności w posługiwaniu się myszką

30 listopada 2008

Poznaniak w Warszawie: podróż i pierwszy wieczór

No więc w końcu i mnie trafiła Wielka Delegacja.

Tydzień temu okazało się, że pora na pracę w zupełnie nowym (starym) projekcie i nadszedł czas na poszerzenie horyzontu jeśli chodzi o znajomość technologii IT. W związku z tym trzeba było obrać na celownik naszą piękną (?) stolicę, odpalić trampki i wybrać się na tydzień do jednej z siedzib Firmy. Jak nietrudno się domyślić poza chęcią niewątpliwego rozwoju zawodowego ucieszyła także perspektywa połażenia po innym city oczywiście by night. ;) Trudno było znaleźć w sobie pozytywne nastawienie co do tak długiego pobytu poza naszym ukochanym miastem, no ale czego nie robi się by pokazać czytelnikom nocne fotki metropolii - nawet jeśli innej niż standardowa. ;)

Uważni czytelnicy zastanowią się w tym momencie - "Zaraz, zaraz, a co z delikwentem o niezwykle czułym przezwisku The Cycu?" Fakt - był to pewien problem. Udało się go jednak rozwiązać metodami rodzinnymi i po krótkim kursie obsługi Zefira zakończonym pomyślnym egzaminem na prawo jazdy kategorii S (jak Smycz) można było bez większego zmartwienia wyruszyć w trasę.

Co się działo na dworcu w Poznaniu - widnieje w poprzednim poście. Samej drogi nie ma co opisywać - jak to pociąg - stuki i puki, dodatnie i ujemne G oraz nie działające światło w przedziale. Czym się kolej popisała to poczęstunek, który w pociągu InterCity jest wliczony w cenę biletu - zostałem miło zaskoczony, gdy do kawy zamiast zwyczajowego drętwego cukierka pseudo-czekoladowego dostałem... Petitki Lu Go. I to nie jedno ciastko a całą paczkę proszę sobie wyobrazić! :D Chyba spółka IC zaczęła wykazywać zyski. ;)

Po drodze oczywiście oddałem się całkowicie komórce, którą wymęczyłem na wszystkie możliwe strony - od komunikatora, przez przegląd RSSów i poczty, wędrówkę palcem po mapie przez pół Warszawy aż do próby pokonania komórki w GnuGo. W pewnej chwili wyszedłem z wirtualnego świata i rozejrzałem się po przedziale - okazało się, że prawie jeszcze cztery osoby wyciągnęły swoje komórki - niestety mogły pochwalić się jedynie nokiowym wężem (choć w ładnej, symbianowej oprawie) oraz jakimiś drętwymi puzzlami i to opartymi o... wtf?... zdjęcie jakiegoś krzesła... ;) Wiem, że jestem mało tolerancyjny, no ale coż - jako geek czuję się usprawiedliwiony. :)

W końcu pociąg wtoczył się na Dworzec Centralny. Już wysiadając z wagonu wyczuwało się rosnące podniecenie na myśl spotkania z...


... ruchomymi schodami! :D Tutaj niewiele osób wie o co chodzi więc może małe wyjaśnienie. Jako dzieciaki często razem z ~M i rodzicami jeździliśmy do rodziny w lubelskim. Zawsze dużo radochy sprawiała nam przesiadka na dworcu centralnym. Można było bowiem pojeździć ruchomymi schodami i zrobić obowiązkowego "bociana" przy schodzeniu z bieżni. Oczywiście najlepiej kilka razy pod rząd! Byliśmy bardzo niezadowoleni jeśli przesiadka nie wypadała na Dworcu Centralnym.

Potem z wiekiem przyszło zafascynowanie korytarzami wokół dworca i kryjącymi się w nich ciekawostkami pod postacią wszelakich sklepów. Tam pierwszy raz trafiłem na sklep z grami planszowymi oraz RPG, w którym kupiłem swój pierwszy egzemplarz niewydawanego już dzisiaj miesięcznika Magia i Miecz. Stąd też zaczęła się moja przygoda z tą świetną i rozwijającą rozrywką jaką są gry NIE-komputerowe. Teraz - gdy człowiek jest starszy - rzuca się w oczy jeszcze coś innego - wielonarodowość sklepikarzy. Szczególnie w kwestii szybkiej gastronomii - tutaj chińska knajpka, tam obługa kebaba rozmawia po turecku...


Po krótkim błądzeniu w czeluściach Centralnego udało mi się trafić do niewłaściwego wyjścia - to jest prosto w paszczę Złotych Tarasów. Po odpędzeniu wszystkich napotkanych tarasów za pomocą flesza komórki i ucieczcę, trzeba było pogrozić matrycą jeszcze kilku innym budynkom groźnie górujących nad pieszymi. Opisujących komentarzy pod zdjęciami chyba nie trzeba. :)




W końcu przyszedł czas na obowiązkowy fragment przeistoczenia się w miejską surykatkę. Kto zbłądził kiedyś w tunelu pod Rondem Kaponiera będzie wiedzieć o co chodzi. Pomnóżcie tylko liczbę możliwych wyjść przez dwa. Lub trzy. Tym, którzy nie orientują się w czym rzecz już spieszę z wyjaśnieniem. Na rondzie koło Pałacu Kultury i Nauki nie ma naziemnych przejść przez jezdnię - tak zwanych zebr. By przedostać się na drugą stronę ulicy należy zejść do podziemi i potem trafić w odpowiednie wyjście. Co prawda są one opatrzone napisami, jednakże jak wiadomo służą one jedynie jeszcze większemu zagmatwaniu drogi. Tymbardziej dla Poznaniaka, któremu kompletnie nic nie mówią nazwy dzielnic takich jak Mokotów, czy Żoliborz. Ostatecznie więc należy obrać kierunek "na-azymut-mniej-więcej" wejść na schody przypadkowym wyjściem, rozejrzeć się ustalając współrzędne i uciec znowu do podziemi w celu wykonania kolejnej ekstrapolacji prawidłowego wyjścia z nory. Jak nie przymierzając - surykatka. :)

Chciałem skomentować jeszcze poszukiwania mieszkania o numerze 51/75/69, ale sobie podaruję. Numery te - ich ilość i wymiar - mówią same za siebie. ;)

Przydzielam duży minus dla Stolicy za brak długo otwartych sklepów. No ja bardzo przepraszam ale nawet najlepszy kebab nie zastąpi maszynki do golenia. Póki co Warszawa otrzymuje niestety status "dziury dużo gorszej od Poznania".

Dziękuję za uwagę - zapraszam jutro. Dzisiejszy odcinek sponsorowały literki P, B oraz P. ;)

2 komentarze:

~M pisze...

O surykatkach pisałem odnośnie kotów w Poznaniu :)

Rzabcio pisze...

Tak mi się coś wydawało, że gdzieś u Ciebie to pisałem. :D