●●● Prędkość naszego życia zależy od zdolności w posługiwaniu się myszką

29 grudnia 2008

Głodny programista...

... to nieefektywny programista. :D

24 grudnia 2008

Wesołych...

...Świąt!







Jak niektórzy z Was wiedzą, inni się domyślają, a cześć dowie się za chwilę wydaje mi się, że mogę o sobie mówić jako o piewcy optymizmu i wyznawcy nieustannego szukania spokoju. I wlasnie do tego chciałbym nawiązać swoimi życzeniami - żebyście zawsze byli naładowani optymizmem tak bardzo by starczyło go dla bliskich, oraz żeby nigdy nie zabrakło Wam sił na szukanie spokoju każdego dnia. Wesołych Świat!

życzą:
~M i Rzabcio


P.S. Myślę, że domyślacie się kto, które życzenia wyprodukował ;)

18 grudnia 2008

Planszówkowicze

Jakiś czas temu Cannehal opisywał swoje hobby. W miniony poniedziałek udało mu się zaciągnąć mnie na spotkanie planszówkowiczów. Wreszcie. Bo ja sam od kilku miesięcy obiecywałem sobie (i nie tylko), że się tam wybiorę.

Po spotkaniu, gdy czekaliśmy na tramwaj na ulicy Fredry, Cannehal w pewnym momencie zaczął przestępować z nogi na nogę. W końcu nie wytrzymał:
- To jak było?
- Fajnie.
Widać mu to nie wystarczyło bo po kolejnej chwili zapytał ponownie:
- A dokładniej? No chciałbym wiedzieć co myślisz, w końcu byłeś dzisiaj nowy.
- Kurde, mam to na blogu opisać, czy jak?
Śmiech.

A jednak opisuję. :D

Na prawdę było bardzo ciekawie. Przy planszy spotykają się ludzie w różnym wieku, zarówno młodsi jak i starsi. Wszyscy od razu bez ceregieli przechodzą na Ty. Być może to jest zaleta gier planszowych - każda z nich posiada sztywne zasady, które powodują, że ludzie się zrównują. Nie ważna jest klasa społeczna, poziom inteligencji czy wspomniany wiek - w grze każdy jest równy. Zasady ulepszają tych, którzy czują się niedoceniani i hamują tak zwanych cwaniaczków. Co więcej jednak - znajomość zawarta nad planszą przenosi się na życie, gdy po skończonej partii ludzie mają do siebie nadal taki sam stosunek. To na prawdę widać. :)

Zauważyłem też jeszcze coś, a przynajmniej odniosłem takie wrażenie, że planszówkowiczom nie zależy bardzo na wygranej - liczy się sama przyjemność z gry i z rozmowy.

Samych gier nie będę już opisywać. Jedne śliczne i kolorowe inne bardziej toporne choć nie mniej interesujące. Jedne na poważnie inne przynoszące tak zwaną "kupę śmiechu". Jedne zajmujące cały wieczór, inne tak zwane "piętnastominutówki".

Utwierdziłem się w swoim przekonaniu. Zawsze będę uważał, że gry planszowe to znakomita i rozwijająca rozrywka. A przede wszystkim dająca dużo frajdy. :)

Poznaniak w Warszawie: tydzień drugi. Podsumowania i podziękowania

Minął drugi tydzień wizytacji w "Stolycy". Głównie pod znakiem zajęć służbowych, późnych wyjść z pracy i jeszcze późniejszych pobudek. Udało się zorganizować tylko jedną wycieczkę, ale o tym później. Na razie garść luźnych zdjęć.

Ulica Piękna. Warszawa się rozbudowuje. :)




Urzekły mnie drzewa na Pięknej. Wyglądają jak przerośnięte drzewka bonsai. I co ciekawe - niektóre jeszcze są zielone. Szkoda tylko, że gubią się wśród otaczających biurowców, wieżowców i placów budowy...



No i wybrałem się do siedziby Agory. Dopiero przypadkiem, chcąc ściągnąć ze strony podcasta, dowiedziałem się, że znajduje się tutaj siedziba radia Tok FM, które od kilku miesięcy zdarza mi się mocno słuchać. Głównie ze względu na audycję "EKG - Ekonomia, Kapitał, Gospodarka" w każdy dzień roboczy o godzinie 9:20, a której właśnie szukałem na stronie. Polecam jednak także Teatr Radia Tok FM w każdy poniedziałek o godzinie 20:00. Niestety żadnej gwiazdy nie udało mi się zobaczyć. ;)


Widok z budynku Firmy na uliczy Czerniakowskiego. Godzina 15:00 a więc połowa dnia pracy. ;)


A tutaj już powrót z pracy. Ulicza Czerniakowska i autobus linii 107 lub 159 - nie pamiętam. :)


Czwartek był... unikalny. Mieszkańcy mieszkania firmowego umówili się na wypad na warszawską starówką. Zamierzaliśmy skończyć w jakimś pubie na pifku pożegnalnym. Oto jednak co widzieliśmy po drodze.

Krakowskie Przedmieście. Tydzień wcześniej byłem już w tych okolicach, jednakże wtedy oświetlony był tylko Nowy Świat. Teraz światła migały także tutaj i muszę powiedzieć, że wyglądało to bardzo ładnie. Poza standardowymi, żółtymi lampkami, wplątano w drzewka bladoniebieskie, mrugające żarówki, które dawały efekt migotania na zamarzniętych gałęziach.



Z prawej strony powyższego ujęcia znajduje się wejście do Uniwersytetu Warszawskiego. Skuszeni ładną bramą oraz oświetleniem wybraliśmy się do środka pozwiedzać. Zaskoczyły nas bardzo ładne zabudowania, na oświetlenie których zdecydowanie nie żałowano środków. Mam nadzieję, że zdjęcie oddaje to, co widać w rzeczywistości.


Biały Dom. ;)


Widok z Placu Zamkowego na Aleję Solidarności przechodzącą w most Śląsko-Dąbrowski.


Wielka choinka na Placu Zamkowym. Nie wiem czemu ale mi kojarzyła się z wielkim telewizorem. Zapewne to przez mnogość różnych kolorów i wzorów, które przebiegały przez całą konstrukcję.



Kiermasz na Rynku Starego Miasta.

I to wszystko. W piątek powrót do Poznania.

Podsumowania
Od początku roku kilka razy wizytowałem w Warszawie. Za każdym razem byłem wręcz przerażony tym miastem. Wielkie, zatłoczone, bezapelacyjnie czuć różnicę powietrza pod kątem spalin i smogu. Po dwóch tygodniach stwierdzam jednak, że da się tutaj żyć. Jedna wielka wada - wszędzie jest strasznie daleko. Zdecydowania nie pomaga w tym kompletnie popieprzona komunikacja miejska, w której trudno zorientować się nawet matematykowi po półgodzinnym studiowaniu schematu autobusów. ;) To więc na minus dla stolicy.
Na plus natomiast porządek. Opowiadałem niedawno o tym komuś, że po przyjeździe do Poznania rzuciły mi się w oczy wszędzie walające się śmieci. Dostałem odpowiedź, że w Warszawie zapewne niewiele widziałem, że jeździłem taksówkami, albo chodziłem po ścisłym centrum. Otóż nie. Poza "ścisłym centrum" spacerowałem także ulicami Gagarina, Czerniakowską, po drodze do Galerii Mokotów szedłem po blokowisku na Wilanowie. Chodniki równiutkie, w drogach nie widziałem dziur, nie było zaczepionych na drzewach reklamówek jednorazowych. Nie przeczę pewnie w dalszych dzielnicach wyglądałoby to zupełnie inaczej, ale to i tak nie jest "ścisłe centrum". Także mimo wszystko Poznań to niestety prowincja aż trzeszczy.
Ja jednak i tak wolę tą prowincję. :)

Podziękowania
Dziękuję Wam, drodzy Czytelnicy. Niektórym za cenne uwagi, innym za krytykę, a pozostałym po prostu za czytanie. Gdyby nie chęć udokumentowania, zapewne spędzałbym każdy z wieczorów w domu, a drogę do pracy w taksówce. I ostatecznie nic bym nie zobaczył, a tak - na prawdę miałem motywację. :)
Dziękuję współlokatorom z mieszkania firmowego, a szczególnie jednemu z nich - za wieczorne rozmowy przy filiżance herbaty. A także i za samą przepyszną herbatkę. No i oczywiście za czwartkowe tournee po starówce. ;)
Dziękuję zespołowi Muchy za świetną muzykę, która prowadziła mnie po ulicach Warszawy.
I wreszcie dzięki sponsorom wycieczki, czyli literkom P, B oraz P. :D

I na koniec coś pozytywnego. :D

17 grudnia 2008

Zdzichu i Bogdan w lesie

Zdzichu i Bogdan wybrali się do lasu. Pojechali na swojej kobyle bezimiennej. Chcieli zbierać grzyby, ale okazało się, że to kurde zima jest.
- Nie no Boguś, toć do licha ciężkiego śnieg sypie tej.
- Zdzisiek, nie wkurzaj mnie do jasnej anielki tej, toć przeca na grzyby żeśmy tu przyjecholi. Na darmo kobyle podkowy zdzieraliśmy? Nie ma bata, jakieś grzyby musimy znaleźć.
I znaleźli, takie na nóżce wąskiej z małymi kapelusikami. Uradownieni Bogdan i Zdzichu zaprzęgli kobyłę do niesienia koszy z grzybkami (bo grzyby to na pewno nie były) i powędrowali do chaty.
W domu zupę grzybową żonka Bogdana upichciła. Najadłszy się co niemiara polegli gdzie popadnie i poczęli śnić.
A sennowanie to było że hej, tej! Jeden śnił o krowie co ma sześć nóg i ogon niczym smok i pluje rtęcią, gdy się ją niechcący wystraszy. Drugi natomiast o pociągu śnił, pociągu, który porusza się kołami do góry, bo zamiast dachu ma tysiąc nóg przy każdym wagonie. Kółka wtedy mierzą kierunek i siłę wiatru.
Takie to były sny.
Rano chłopcy obudzili się i jęli drapać po głowach, po chwili zorientowali się, że drapią się nawzajem, więc zaczęli drapać swoje czupryny zastanawiając równocześnie co też to za grzyby były. Tej zagadki nie rozwiązali nigdy ani oni, ani Mulder i Scully.



Fotografia powstała w klubie "FotoMy", jak łatwo się domyślić po średniej wieku klubowiczów, historyjka została napisana specjalnie na potrzeby City by Night. Tak na prawdę chciałem jedynie pochwalić się co też dzisiaj na spotkaniu klubu robiliśmy. Jakby nie patrzeć jest to po części moja praca.

11 grudnia 2008

Tęczowy lód

Już po raz czwarty odbył się w tym roku Festiwal Rzeźb Lodowych w Poznaniu. Jak co roku, gdy tylko stanęły bożonarodzeniowe stragany, stajenka i na rynku rozbrzmiały dźwięki świątecznych nut zjawili się tutaj reprezentanci z całego świata po to, aby dosłownie wypiłować w lodzie misterne cudeńka.




Niektóre były piękne, inne zabawne, jeszcze inne zmuszały do uważnego przyjrzenia się. Wszystkie jednak oświetlone kolorowym, zmieniającym się światłem zachwycały. Jak widać stawił się przekrój całego świata.




O ile Rzabcio musiał przełamywać się przed fotografowaniem ludzi o tyle ja zapominam czasami, że poszedłem fotografować rzeźby. Czasami jednak twarz oglądającego mówi więcej niż dzieło.



Niektóre rzeźby dawały przyjemność polowania na nietypowe kadry. Najwięcej jednak mam na zdjęciach innych fotografujących. Poniżej najlepsza moim skromnym zdaniem rzeźba. Nie mam pojęcia jak można piłą łańcuchową wyrzeźbić tak precyzyjnie gładkie powierzchnie, ale w związku z tym, że to robili Japończycy sprawa wydaje się dosyć jasna. Tożsamość kulturową postaci było widać od pierwszego spojrzenia. Po publikacji posta przez Cannehala okazało się, że moje przypuszczenia były słuszne.




Jak wspomniałem, nie obeszło się bez żartów i rzeźb typowo zabawnych. Rodzina króliczków szczerze mnie rozbawiła a i na pewno podobała się najmłodszym oglądającym. Za to poniższe zdjęcie każe zapytać. Czy to już jest sztuka, czy tylko zabawa? Gdzie są jej granice?


Poznaniak na Wschodzie: weekend

Tytuł uogólniony, gdyż tym razem to już nie będzie Warszawa.


Na weekend postanowiłem wybrać się do rodzinki. Do miejscowości, z której pochodzi Mama i w której spędziłem sporą część dzieciństwa - każde wakacje. I które ostatnio niestety zaniedbałem. A szczególnie niesamowitych ludzi tam mieszkających.

Wyjechałem już w piątek, urywając się wcześniej z pracy. Na miejscu byłem koło 1730. Po pewnym miłym, aczkolwiek krótkim spotkaniu wybrałem się do właściwego celu podróży. I tutaj pewna anegdota.

Była sobie pewna zakochana w sobie para. W końcu postanowili w celach zapoznania udać się razem do jej rodziców. Przyjechali więc razem do Puław. On był święcie przekonany, że to właśnie w tym mieście mieszka jego wybranka. Podczas wędrówki przez miasto zastanawiał się, czy daleko jeszcze będzie musiał targać ciężkie torby. Przeszli już kawał drogi i nawet nie myśleli o tym, żeby zwolnić. Z rozpędu zapuścili się aż na drugą stronę miasta, gdzie wątpliwości zaczęły rosnąć. W końcu przeszli przez most na Wiśle i znaleźli się poza granicami Puław. Skręcili z głównej drogi. W tym momencie on już nie wytrzymał:
- Gdzie ty właściwie mieszkasz?
- Bo wiesz... Nie mówiłam Ci tego wcześniej, ale mieszkam w wiosce pod Puławami. Jeszcze tylko kilka kilometrów.

To byli nasi rodzice. :) Sytuacja jest taka, że do domu rodzinnego Mamy trzeba przejść z dworca przez całe miasto, przejść na drugą stronę Wisły, a potem przespacerować się niecałe trzy kilometry wioską ciągnącą się wzdłuż wału przeciwpowodziowego i rzeki. Aż do tak zwanej żartobliwie Ambasady. :)


To jednak były zdjęcia już z soboty. Piątkowy wieczór spędziłem na wspólnym obżeraniu się babcinymi rewelacyjnymi pierogami i smażoną rybką. Oczywiście nieco zakrapianą. W końcu nie co dzień ma się okazję posiedzieć z Chrzestnym.

W sobotę rano udałem się wspominaną trasą wzdłuż wału przeciwpowodziowego. Gdy byłem mały nie znosiłem tędy chodzić. Nie było komunikacji, więc pozostawało zaufać własnym nogom. Wracaliśmy razem z Mamą i z ~M obładowani plecakami z zakupami, droga się dłużyła, asfalt migotał od gorąca a do domu wydawało się strasznie daleko. Teraz odległości zmalały. Z wiekiem ta trasa nie wydaje się już tak straszna. Może to kwestia ładnej pogody oraz muzyki, która jak zawsze towarzyszy mi podczas wszelkich spacerów. Fakt faktem - na końcu drogi, dochodząc do "starego mostu" na Wiśle żałowałem, że to już koniec. :)

Ogólnie jak opowiadam niektórym o wale przeciwpowodziowym, inni mają wrażenie, że jest on nad samą rzeką. Nie jest tak. Wisła płynie przez las, zwany tutaj ogólnikowo kępą. W rzeczywistości ma sporo odnóg, także niejedna kępa znajduje się w sąsiedztwie głównego nurtu. Las ciągnie się w zależności od miejsca od 30 do 100 metrów. Potem jest mniej więcej 2-3 metrowy stromy próg. Dalej pola, które niestety są często zalewane. Dlatego część jest wykorzystywana jako pastwiska. Pola mają szerokość 100-200 metrów. I dopiero w tym miejscu znajduje się właściwy, 4 metrowy wał. Dalej mamy drogę i właściwie zabudowania, za którymi ponownie są pola uprawne. Tak to wygląda z samego wału.


Oraz z perspektywy drogi. Ujęcie w stronę południową, a więc w kierunku starego mostu.


Z charakterystyczną kapliczką, które jednak rzadziej widzi się na terenach zachodnich. Jedna z takich znajduje się pod warszawską siedzibą firmy.

Przeważnie wał jest prosty, podobnie jak biegnąca obok droga. Jednakże w jednym miejscu układa się w podkówkę zwaną tutaj "przerwą". Podczas jednej z powodzi (nie wiem niestety jak dawno temu) tędy Wisła wdarła się za wał. Po wszystkim okazało się, że utworzyła coś w rodzaju stawu. Z jakiegoś powodu zdecydowano się go otoczyć wałem, także w tym jednym miejscu utworzył się łuk, którego fragment widać na pierwszym zdjęciu.



Powyższe zdjęcie zrobione jest z wału w kierunku wschodnim, a więc wieżowce na nim widoczne znajdują się już po drugiej stronie Wisły, we właściwych Puławach. Bliżej - opisywany powyżej staw w "przerwie" wału.

Po mieście nie zdążyłem się przejść, trzeba będzie więc jeszcze poczekać na Puławy by Night. ;) Reszta dnia wykorzystana została na spotkanie kuzynów z tej strony. Czy też konkretniej rodzeństwa ciotecznego. Brakowało tylko ~M. Niech żałuje! :D

W niedzielę po wciągnięciu śniadanka, oraz objedzenie się przepyszną babciną stefanką, ruszeniu sumieniem wybraliśmy się z chrzestnym na spacer na nowy most. Został on oddany w połowie tego roku (tak mi się wydaje). Celem odciążenia jedynego mostu znajdującego się w okolicy - tego na pierwszym zdjęciu. Stał się on po prostu zbyt obciążony. I co ważniejsze - zbyt wąski. Dwie ciężarówki (potocznie tiry) musiały składać lusterka chcąc się na nim minąć. Niestety z tego co się dowiedziałem sytuacje takie nadal się zdarzają, mimo, że nowy most posiada dwa pasy ruchu w każdym kierunku. Powodem jest... GPS.

- Panie! Po kiego grzyba pan się pchasz na ten most tą ciężarówką? Przecież kawałek dalej jesd objazd i o wiele lepszy most!
- Ja tam nie mam nic takiego na GPSie. Mi pokazał taką trasę.

Nowego mostu najzwyczajniej w świecie nie ma jeszcze na mapach. Ponoć jest on wyjątkowy. Takiego mostu nie ma w całej Europie. Niestety mimo dokładnych oględzin nie udało nam się dojść z jakiego powodu. ;)


Na koniec widok na największą polską rzekę.


Niedzielny wieczór również spędzony na spotkaniach i biesiadowaniu prawie do białego rana. :) I ja tam byłem, jadłem, księżycówkę i wino piłem! :D Miła odskocznia od obowiązków.

Poznaniak w Warszawie: dzień czwarty i piąty

Wreszcie udało się znaleźć chwilę by przejrzeć zrobione pod koniec poprzedniego tygodnia zdjęcia, przypomnieć sobie co się działo i wrzucić razem tutaj. W czwartek praca skończyła się dopiero o 20 także nie było nawet możliwości gdziekolwiek wyjść. Że o siłach nie wspomnę.

Dzień dobry Warszawo! Czwartek, godzina 9ta. Wychodzę z klatki, przechodzę przez cichy parking na zapleczu kamienicy, wychodzę ulicę ruchliwą i w dzień i w nocy. Uwielbiam to wejście w szum ulic, w ruch tonowych pojazdów, w tłum uczniów, studentów i pracowników sąsiednich biurowców. Wystawiony na widok publiczny a jednak anonimowy. Po prostu miastowy.

Ulica Marszałkowska, widok w kierunku północnym czyli w stronę Aleji Jerozolimskich.


Prawie w każdym miejscu stolicy widzę jakiś fragment Poznania. Mimo to nie tak bezpośrednio. Tak jak na tej fotce, jest to Poznań odbity w krzywym zwierciadle.


Przegapiłem wcześniej ten budynek. Ambasada Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej (ach te pełne nazwy ;)).



Nad ozdobnym, świątecznym łańcuchem widać godło. Generalnie był tam zakaz fotografowania. Na szczęście szybko biegam. :P A na poważnie - zaskoczyły mnie stosowane środki bezpieczeństwa. Wokół sekcji widziałem kilka patroli policyjnych. Starającym się o wizy były bezpardowono odbierane komórki jeszcze w samych drzwiach, a więc praktycznie na mrozie. W pewnej chwili jakieś wypasione auto wjechało na teren ambasady. Podskoczyło do niego dwóch ochroniarzy, przejrzeli całą zawartość bagażnika, obejrzeli lustrem na drągu spód auta i dopiero wpuścili do środka. Niby to zrozumiałe, ale jakieś takie bezduszne... Poza tym nie widziałem czegoś takiego w ambasadzie Kanady czy Francji, które są dalej na tej samej ulicy. Nawiasem mówiąc - obydwie są dużo ładniejsze niż ta należąca do USA.


I tyle z czwartku. W pracy do późna, po powrocie od razu spać. No prawie, ale to już inna historia. ;)

A tutaj już piątek rano. Wyjeżdżałem na weekend z miasta, więc rano udałem się z jednym ze współlokatorów po bilet. Pogoda była zupełnie inna niż przez ostatnie dni. Pałac Kultury i Nauki oraz inne drapacze tonęły w chmurach. Nagle zrobiło się... płasko. :)

Krzyżówka ulicy Marszałkowskiej i Aleji Jerozolimskich. Po prawej tak zwana Rotudna - siedziba jednego z banków.


Czekając na autobus numer 107 na przystanku o dużo mówiącej nazwie "Centrum". Zdjęcie robione w tym samym miejscu co powyższe. Jak widać ludzi trochę jeździ o godzinie 9tej.


Po południu ukazało się nieco słonka. Tutaj plac defilad z widokiem na budynek LOT, bliżej Dworzec Śródmieście a z prawej fragment Dworca Centralnego. Niestety długo się ładna pogoda nie dała sobą pocieszyć. Raz, że trzeba było wsiadać w pociąg, dwa, że pół godziny po tym zdjęciu zrobiło się ciemno.


I tak zakończył się pierwszy tydzień Delegacji. :)