●●● Prędkość naszego życia zależy od zdolności w posługiwaniu się myszką

1 grudnia 2008

Poznaniak w Warszawie: dzień pierwszy

Witam drogich czytelników! Właśnie kończy się pierwszy dzień pobytu na Wielkiej Delegacji. Zacznijmy jednak od początku.

Poranek, godzina 7:30. Słuchawki w uszy, rozbrzmiewający w uszach utwór Kukiz i Yugoton - Miasto budzi się i pierwszy poranny spacer po mieście. Oczywiście główną misją było zdobycie maszynki do golenia. ;) Miejski wschód słońca jest tutaj tak samo piękny jak w Poznaniu.

Miasto budzi się z naszymi marzeniami,
szumem ulic woła mnie.


W drodze udało się napotkać kolumnę pojazdów paradoksalnie ponurych kolorem czarnym i jednocześnie radośnie błyskających różnokolorowymi światełkami. Pewnym podnieceniem napawa myśl, że być może był to nasz ulubiony Premier lub może nawet jeszcze bardziej ulubiony Prezydent.


Długo rozważałem kwestię sposobu dostania się do pracy. Z miejsca zamieszkania jest to ponad 4 km. Ostatecznie stwierdziłem, że Poznaniacy to nie mięczaki, więc i ja nie będę się poddawać - uruchomiłem kalosze i uzbrojony w mobilną wersję Google Maps pomaszerowałem do celu. Po drodze nie uniknąłem ponownej zabawy w miejską surykatkę, tym razem jednak cel był jasny, podobnie jak drogowskaz widoczny poniżej.


Park Łazienkowski jakkolwiek bardzo ładny jakiegoś wybitnego wrażenia nie zrobił. Równie ładnie jest w Parku Sołackim, czy też na Cytadeli. Najbardziej egzotyczne były pawie - szkoda tylko, że jeszcze zaspane.


Co ten pan robi temu biednemu lwu? Czy nie wie, że koty nie lubią wody? ;)


Zepsuty zegar słoneczny.



Można by się spodziewać, że Warszawa, z powodu swojej wielkości posiada o wiele cieplejszy klimat niż stolica Wielkopolski. Tymczasem w środku parku niespodziewanie ukazały się zwłoki jakiegoś bałwana. Ciekawy widok biorąc pod uwagę, że było dzisiaj dosyć ciepło.


Tutaj nastąpiła długa przerwa, którą całkowicie przejęła praca. Lokalizacja całkiem ciekawa - z jednej strony zaorany buldożerami plac budowy, z drugiej natomiast główna (?) redakcja Agory. Muszę powiedzieć, że mają bardzo ładne i ciekawie zaprojektowane biuro. Wygląda jak wielkie akwarium. Zdjęcie niestety nie wyszło najlepiej - jutro się poprawię.

Po pracy postanowiłem coś zobaczyć. Z braku pomysłu zasięgnąłem opinii Cannehala. Ten bez najmniejszego wahania poradził, bym udał się do Galerii Mokotowskiej celem nawiedzenia znajdującego się tam sklepu z grami planszowymi. Trudno było odmówić takiej propozycji. :D

Na chwilę pozwolę sobie skupić się na komunikacji miejskiej, a konkretnie próbach ustalenia jakim autobusem dojechać do wspominanej galerii. Linie w Poznaniu to pryszcz! Logiczne, proste, bez problemu szybko można ustalić schemat przesiadek podczas przedostawania się praktycznie do dowolnej części miasta. Tutaj jest inaczej. Przykładowo - jedziemy palcem po trasie autobusu 107 i widząc skręt w nie za bardzo interesujących nas kierunku, przesiadamy się na inną linię. Podążamy nią kilka przecznik, gdy ponownie spotykamy trasę 107. WTF? Czy tutaj autobusy jeżdżą jakimiś zygzakami? No ale nic - postanowiłem skorzystać z tego numeru. Nici jednak z mojego planu - po drodze i tak przesiadłem się do metra. :)

Po drodze napotkałem taki oto miły akcent. Aż się łezka w oku zakręciła. :)


No i wreszcie cel - Galeria Mokotowska. W gruncie rzeczy nic specjalnego. Kolejny dom handlowy z całkiem ładnym wystrojem na trawniku przed gmachem oraz na samej fasadzie budynku. W środku natomiast - daję słowo - identycznie jak w King Crossie. Aż musiałem sobie przypominać, że nadal jestem w stolicy.


Oczywiście odnalazłem przykazany sklep z grami planszowymi. Faktycznie - towaru było bardzo dużo. Sporo tytułów, które znam i jeszcze więcej, które widziałem pierwszy raz. Żałuję, że nie było Atarigo, bo już chciałem zainwestować. :)


No i jeszcze jedna atrakcja, a mianowicie metro. Ławki, oznakowania, bramki - wszystki wręcz pachnące świeżością. Na peronie licznik pokazujący czas przyjazdu kolejnego składu. Cichy wjazd pociągu, szumiące drzwi i migające za oknami nieliczne światełka w mrocznych tunelach pomiędzy stacjami. Nie obeszło się oczywiście, bez głupiej przygody. Otóż spanikowałem gdy bramka wciągnęła mój bilet i nie chciała oddać. Okazało się, że wyszedł z drugiej strony. ;)


A tutaj dowód, że czajnik przestał się czaić. :D



To tyle na dzisiaj. Dziękuję za uwagę i przepraszam za skromny opis. Jestem wykończony.

Wieczorem gdy już cicho zamykamy oczy
w ciemną noc obejmę Cię.
A potem tak jak zawsze ja przed słońcem wstanę
by powitać nowy dzień.


Dobrych snów gdziekolwiek jesteście - w dużym lub mniejszym mieście nocą.

5 komentarzy:

~M pisze...

Super, dokładnie z końcem piosenki zamknąłem ostatnie zdjęcie, co oznacza, że długość dobrana znakomicie ;)

Rzabcio pisze...

Chociaż jeden, który włącza muzykę w tle. :)

Tomasz Luch pisze...

A ja nie włączam muzyki w tle, bo tak! :)

Patrząc na zdjęcia po kolei można opisać to tak:

Wstałeś rano skacowany, zjadłem na śniadanie borowiki, musiałeś potem szybko pobiec do łazienki. Nie czułeś się za dobrze, więc poszedłeś na spacer, nakarmiłeś kaczki, pobawiłeś się wehikułem czasu, trafiłeś w czasie do jakiegoś dziwnego pałacu. Po wydostaniu się z pętli czasu zdziwiony zobaczyłeś resztki śniegu. Wracając ze spaceru przez chwilę zastanawiałeś się czy wciąż jesteś w Warszawie (Poznań. Tu warto żyć??!!). Dotarłeś do bajkowego świata, gdzie są świecące drzewa. Po długich poszukiwaniach i wędrówce w labiryncie odnalazłeś świętego Graala. Gdy wkroczyłeś do środka zostałeś teleportowany na jakiś dziwny peron. Przerażony wsiadłeś do pierwszego lepszego pojazdu i zwróciłeś uwagę na umęczoną pastereczkę o złotych włosach. Gdy odwróciła głowę i spojrzała na Ciebie, ty szybko odwróciłeś wzrok. Na szczęście dojechaliście do następnego przystanku, szybko wysiadłeś i wyszedłeś na powierzchnię. I w tym momencie się obudziłeś...

~M pisze...

Buhaha, wersja Cannehala bardziej mi się podoba ;)

Rzabcio pisze...

Kopara mi opadła. :D

A pastereczka wysiadła na tym samym przystanku - Politechnika. A wzroku bym na pewno nie odwrócił. :P