●●● Prędkość naszego życia zależy od zdolności w posługiwaniu się myszką

11 grudnia 2008

Poznaniak na Wschodzie: weekend

Tytuł uogólniony, gdyż tym razem to już nie będzie Warszawa.


Na weekend postanowiłem wybrać się do rodzinki. Do miejscowości, z której pochodzi Mama i w której spędziłem sporą część dzieciństwa - każde wakacje. I które ostatnio niestety zaniedbałem. A szczególnie niesamowitych ludzi tam mieszkających.

Wyjechałem już w piątek, urywając się wcześniej z pracy. Na miejscu byłem koło 1730. Po pewnym miłym, aczkolwiek krótkim spotkaniu wybrałem się do właściwego celu podróży. I tutaj pewna anegdota.

Była sobie pewna zakochana w sobie para. W końcu postanowili w celach zapoznania udać się razem do jej rodziców. Przyjechali więc razem do Puław. On był święcie przekonany, że to właśnie w tym mieście mieszka jego wybranka. Podczas wędrówki przez miasto zastanawiał się, czy daleko jeszcze będzie musiał targać ciężkie torby. Przeszli już kawał drogi i nawet nie myśleli o tym, żeby zwolnić. Z rozpędu zapuścili się aż na drugą stronę miasta, gdzie wątpliwości zaczęły rosnąć. W końcu przeszli przez most na Wiśle i znaleźli się poza granicami Puław. Skręcili z głównej drogi. W tym momencie on już nie wytrzymał:
- Gdzie ty właściwie mieszkasz?
- Bo wiesz... Nie mówiłam Ci tego wcześniej, ale mieszkam w wiosce pod Puławami. Jeszcze tylko kilka kilometrów.

To byli nasi rodzice. :) Sytuacja jest taka, że do domu rodzinnego Mamy trzeba przejść z dworca przez całe miasto, przejść na drugą stronę Wisły, a potem przespacerować się niecałe trzy kilometry wioską ciągnącą się wzdłuż wału przeciwpowodziowego i rzeki. Aż do tak zwanej żartobliwie Ambasady. :)


To jednak były zdjęcia już z soboty. Piątkowy wieczór spędziłem na wspólnym obżeraniu się babcinymi rewelacyjnymi pierogami i smażoną rybką. Oczywiście nieco zakrapianą. W końcu nie co dzień ma się okazję posiedzieć z Chrzestnym.

W sobotę rano udałem się wspominaną trasą wzdłuż wału przeciwpowodziowego. Gdy byłem mały nie znosiłem tędy chodzić. Nie było komunikacji, więc pozostawało zaufać własnym nogom. Wracaliśmy razem z Mamą i z ~M obładowani plecakami z zakupami, droga się dłużyła, asfalt migotał od gorąca a do domu wydawało się strasznie daleko. Teraz odległości zmalały. Z wiekiem ta trasa nie wydaje się już tak straszna. Może to kwestia ładnej pogody oraz muzyki, która jak zawsze towarzyszy mi podczas wszelkich spacerów. Fakt faktem - na końcu drogi, dochodząc do "starego mostu" na Wiśle żałowałem, że to już koniec. :)

Ogólnie jak opowiadam niektórym o wale przeciwpowodziowym, inni mają wrażenie, że jest on nad samą rzeką. Nie jest tak. Wisła płynie przez las, zwany tutaj ogólnikowo kępą. W rzeczywistości ma sporo odnóg, także niejedna kępa znajduje się w sąsiedztwie głównego nurtu. Las ciągnie się w zależności od miejsca od 30 do 100 metrów. Potem jest mniej więcej 2-3 metrowy stromy próg. Dalej pola, które niestety są często zalewane. Dlatego część jest wykorzystywana jako pastwiska. Pola mają szerokość 100-200 metrów. I dopiero w tym miejscu znajduje się właściwy, 4 metrowy wał. Dalej mamy drogę i właściwie zabudowania, za którymi ponownie są pola uprawne. Tak to wygląda z samego wału.


Oraz z perspektywy drogi. Ujęcie w stronę południową, a więc w kierunku starego mostu.


Z charakterystyczną kapliczką, które jednak rzadziej widzi się na terenach zachodnich. Jedna z takich znajduje się pod warszawską siedzibą firmy.

Przeważnie wał jest prosty, podobnie jak biegnąca obok droga. Jednakże w jednym miejscu układa się w podkówkę zwaną tutaj "przerwą". Podczas jednej z powodzi (nie wiem niestety jak dawno temu) tędy Wisła wdarła się za wał. Po wszystkim okazało się, że utworzyła coś w rodzaju stawu. Z jakiegoś powodu zdecydowano się go otoczyć wałem, także w tym jednym miejscu utworzył się łuk, którego fragment widać na pierwszym zdjęciu.



Powyższe zdjęcie zrobione jest z wału w kierunku wschodnim, a więc wieżowce na nim widoczne znajdują się już po drugiej stronie Wisły, we właściwych Puławach. Bliżej - opisywany powyżej staw w "przerwie" wału.

Po mieście nie zdążyłem się przejść, trzeba będzie więc jeszcze poczekać na Puławy by Night. ;) Reszta dnia wykorzystana została na spotkanie kuzynów z tej strony. Czy też konkretniej rodzeństwa ciotecznego. Brakowało tylko ~M. Niech żałuje! :D

W niedzielę po wciągnięciu śniadanka, oraz objedzenie się przepyszną babciną stefanką, ruszeniu sumieniem wybraliśmy się z chrzestnym na spacer na nowy most. Został on oddany w połowie tego roku (tak mi się wydaje). Celem odciążenia jedynego mostu znajdującego się w okolicy - tego na pierwszym zdjęciu. Stał się on po prostu zbyt obciążony. I co ważniejsze - zbyt wąski. Dwie ciężarówki (potocznie tiry) musiały składać lusterka chcąc się na nim minąć. Niestety z tego co się dowiedziałem sytuacje takie nadal się zdarzają, mimo, że nowy most posiada dwa pasy ruchu w każdym kierunku. Powodem jest... GPS.

- Panie! Po kiego grzyba pan się pchasz na ten most tą ciężarówką? Przecież kawałek dalej jesd objazd i o wiele lepszy most!
- Ja tam nie mam nic takiego na GPSie. Mi pokazał taką trasę.

Nowego mostu najzwyczajniej w świecie nie ma jeszcze na mapach. Ponoć jest on wyjątkowy. Takiego mostu nie ma w całej Europie. Niestety mimo dokładnych oględzin nie udało nam się dojść z jakiego powodu. ;)


Na koniec widok na największą polską rzekę.


Niedzielny wieczór również spędzony na spotkaniach i biesiadowaniu prawie do białego rana. :) I ja tam byłem, jadłem, księżycówkę i wino piłem! :D Miła odskocznia od obowiązków.

3 komentarze:

Jotgie pisze...

O tej "księżycówce" mogłeś nie wspominać. Bo jeszcze czasami jakaś kontrola skarbowa wpadnie?!

~M pisze...

"księżycówka", lol, tego określenia nie znałem

Iskierka pisze...

Jakubie, dzięki za chwilę wzruszenia...:*