●●● Prędkość naszego życia zależy od zdolności w posługiwaniu się myszką

30 listopada 2008

Poznaniak w Warszawie: podróż i pierwszy wieczór

No więc w końcu i mnie trafiła Wielka Delegacja.

Tydzień temu okazało się, że pora na pracę w zupełnie nowym (starym) projekcie i nadszedł czas na poszerzenie horyzontu jeśli chodzi o znajomość technologii IT. W związku z tym trzeba było obrać na celownik naszą piękną (?) stolicę, odpalić trampki i wybrać się na tydzień do jednej z siedzib Firmy. Jak nietrudno się domyślić poza chęcią niewątpliwego rozwoju zawodowego ucieszyła także perspektywa połażenia po innym city oczywiście by night. ;) Trudno było znaleźć w sobie pozytywne nastawienie co do tak długiego pobytu poza naszym ukochanym miastem, no ale czego nie robi się by pokazać czytelnikom nocne fotki metropolii - nawet jeśli innej niż standardowa. ;)

Uważni czytelnicy zastanowią się w tym momencie - "Zaraz, zaraz, a co z delikwentem o niezwykle czułym przezwisku The Cycu?" Fakt - był to pewien problem. Udało się go jednak rozwiązać metodami rodzinnymi i po krótkim kursie obsługi Zefira zakończonym pomyślnym egzaminem na prawo jazdy kategorii S (jak Smycz) można było bez większego zmartwienia wyruszyć w trasę.

Co się działo na dworcu w Poznaniu - widnieje w poprzednim poście. Samej drogi nie ma co opisywać - jak to pociąg - stuki i puki, dodatnie i ujemne G oraz nie działające światło w przedziale. Czym się kolej popisała to poczęstunek, który w pociągu InterCity jest wliczony w cenę biletu - zostałem miło zaskoczony, gdy do kawy zamiast zwyczajowego drętwego cukierka pseudo-czekoladowego dostałem... Petitki Lu Go. I to nie jedno ciastko a całą paczkę proszę sobie wyobrazić! :D Chyba spółka IC zaczęła wykazywać zyski. ;)

Po drodze oczywiście oddałem się całkowicie komórce, którą wymęczyłem na wszystkie możliwe strony - od komunikatora, przez przegląd RSSów i poczty, wędrówkę palcem po mapie przez pół Warszawy aż do próby pokonania komórki w GnuGo. W pewnej chwili wyszedłem z wirtualnego świata i rozejrzałem się po przedziale - okazało się, że prawie jeszcze cztery osoby wyciągnęły swoje komórki - niestety mogły pochwalić się jedynie nokiowym wężem (choć w ładnej, symbianowej oprawie) oraz jakimiś drętwymi puzzlami i to opartymi o... wtf?... zdjęcie jakiegoś krzesła... ;) Wiem, że jestem mało tolerancyjny, no ale coż - jako geek czuję się usprawiedliwiony. :)

W końcu pociąg wtoczył się na Dworzec Centralny. Już wysiadając z wagonu wyczuwało się rosnące podniecenie na myśl spotkania z...


... ruchomymi schodami! :D Tutaj niewiele osób wie o co chodzi więc może małe wyjaśnienie. Jako dzieciaki często razem z ~M i rodzicami jeździliśmy do rodziny w lubelskim. Zawsze dużo radochy sprawiała nam przesiadka na dworcu centralnym. Można było bowiem pojeździć ruchomymi schodami i zrobić obowiązkowego "bociana" przy schodzeniu z bieżni. Oczywiście najlepiej kilka razy pod rząd! Byliśmy bardzo niezadowoleni jeśli przesiadka nie wypadała na Dworcu Centralnym.

Potem z wiekiem przyszło zafascynowanie korytarzami wokół dworca i kryjącymi się w nich ciekawostkami pod postacią wszelakich sklepów. Tam pierwszy raz trafiłem na sklep z grami planszowymi oraz RPG, w którym kupiłem swój pierwszy egzemplarz niewydawanego już dzisiaj miesięcznika Magia i Miecz. Stąd też zaczęła się moja przygoda z tą świetną i rozwijającą rozrywką jaką są gry NIE-komputerowe. Teraz - gdy człowiek jest starszy - rzuca się w oczy jeszcze coś innego - wielonarodowość sklepikarzy. Szczególnie w kwestii szybkiej gastronomii - tutaj chińska knajpka, tam obługa kebaba rozmawia po turecku...


Po krótkim błądzeniu w czeluściach Centralnego udało mi się trafić do niewłaściwego wyjścia - to jest prosto w paszczę Złotych Tarasów. Po odpędzeniu wszystkich napotkanych tarasów za pomocą flesza komórki i ucieczcę, trzeba było pogrozić matrycą jeszcze kilku innym budynkom groźnie górujących nad pieszymi. Opisujących komentarzy pod zdjęciami chyba nie trzeba. :)




W końcu przyszedł czas na obowiązkowy fragment przeistoczenia się w miejską surykatkę. Kto zbłądził kiedyś w tunelu pod Rondem Kaponiera będzie wiedzieć o co chodzi. Pomnóżcie tylko liczbę możliwych wyjść przez dwa. Lub trzy. Tym, którzy nie orientują się w czym rzecz już spieszę z wyjaśnieniem. Na rondzie koło Pałacu Kultury i Nauki nie ma naziemnych przejść przez jezdnię - tak zwanych zebr. By przedostać się na drugą stronę ulicy należy zejść do podziemi i potem trafić w odpowiednie wyjście. Co prawda są one opatrzone napisami, jednakże jak wiadomo służą one jedynie jeszcze większemu zagmatwaniu drogi. Tymbardziej dla Poznaniaka, któremu kompletnie nic nie mówią nazwy dzielnic takich jak Mokotów, czy Żoliborz. Ostatecznie więc należy obrać kierunek "na-azymut-mniej-więcej" wejść na schody przypadkowym wyjściem, rozejrzeć się ustalając współrzędne i uciec znowu do podziemi w celu wykonania kolejnej ekstrapolacji prawidłowego wyjścia z nory. Jak nie przymierzając - surykatka. :)

Chciałem skomentować jeszcze poszukiwania mieszkania o numerze 51/75/69, ale sobie podaruję. Numery te - ich ilość i wymiar - mówią same za siebie. ;)

Przydzielam duży minus dla Stolicy za brak długo otwartych sklepów. No ja bardzo przepraszam ale nawet najlepszy kebab nie zastąpi maszynki do golenia. Póki co Warszawa otrzymuje niestety status "dziury dużo gorszej od Poznania".

Dziękuję za uwagę - zapraszam jutro. Dzisiejszy odcinek sponsorowały literki P, B oraz P. ;)

COP14

Niestety w związku z delegacją ominą mnie atrakcje związane z COP14. Jadąc jednakże tramwajem na dworzec w Poznaniu zastanawiałem czy i co będzie się tam działo w przeddzień imprezy.

Na środku hali, pod zegarem ustawione jest centrum informacji dla obcokrajowców. A tych dzisiaj na dworcu nie brakowało. Koreańczycy, Japończycy, Afroamerykanie, Hindusi. Ciekawie wygląda procedura ich przechwytywania. Przed przyjazdem pociągu na peron wychodzi przewodnik w błękitnej chuście. Przyciąga on uwagę wszystkich podróżnych a zatem i gości imprezy. Potem odprowadza ich do wspomnianego centrum gdzie dostają mapki, foldery oraz informacje gdzie mają się udać na nocleg. Następnie kolejna (ta sama?) osoba w błękitnej chuście odprowadza strudzonych wędrowców na taksówki (lub inny transport). Z drugiej strony - niektórzy przechwytywali gości zza granicy w dobrze znany z filmów sposób. Na szczycie głównym schodów stał pan z kartką z wyrysowanymi jakimiś dziwnymi krzaczkami. Mimo, że był tam także napis w języku angielskim - żaden z napisów nic mi nie mówił. ;)

Dwie rzeczy rzuciły mi się w oczy. Przede wszystkim to anielska cierpliwość. Tak się złożyło, że miałem trochę czasu do odjazdu swojego pociągu i widziałem, jak niektórzy czekają w kolejce do informacji po kilkanaście minut. Mimo to nadal byli uśmiechnięci. Podobnie osoby, które pilnowały walizek - może i widać było małe znużenie na twarzach, ale na pewno nie zniecierpliwienie i zdenerwowanie tak typowe dla polskich kolejkowiczów. Druga sprawa to zaufanie do ludzi. Grupa Koreańczyków (lub Japończyków) pozostawiła swoje toboły na środku sali, odchodząc kilkanaście metrów do centrum informacyjnego. I sytuacja taka trwała przez dobre kilkanaście minut. Nie wiem jak Wy, ale ja miałbym obawy... Z drugiej strony - może ośmielała ich wprost niesamowita ilość panów z żarówiastymi napisami. Gdzie się nie człowiek nie obejrzał - można było oślepnąć od napisów "Policja".



27 listopada 2008

Komu w drogę temu w śmiech

Kierowcy bywają zabawni, bywają niespokojni, szaleni, komiczni i spontaniczni. Możemy się dowiedzieć o nas samych wiele ciekawych rzeczy obserwując reakcje współużytkowników miejskich ulic na nasze drogowe poczynania. Pomysłowe decyzje i interesujące interpretacje przepisów są domeną polskich kierowców, czyli nas za kierownicą
Spadł śnieg, ulubieniec wszystkich kierowców o czym świadczy zbiorowa radość z jaką podążają do wulkanizatora. Można by pomyśleć, że to jakaś promocja, niczym w czasach PRL, gdy kawę do sklepu rzucili. Zdanie to łatwo zweryfikować, gdy podejdzie się do owej kolejki nieco bliżej i spojrzy na zdesperowane twarze kierowców wyrażające nieraz cały zestaw tłumionych emocji pod maską - Jestem cool, nic się przecież nie stało, że wcześniej nie pomyślałem o wymianie opon. A opony trzeba zmieniać. Jest to zdanie niewątpliwie prawdziwe. W końcu bezpieczeństwo to podstawa. Zastanawiające jak wiele osób dbających o wymianę opon w swoich samochodach bezpieczeństwo na drodze później wkładają sobie między bajki. Po czym wnioskuję? Ano po ilości przepisów jakie są w stanie złamać w przerażająco krótkim czasie. Wystarczy, że przypomnę sobie kilka miejsc w naszym pięknym mieście, kilka sytuacji, żeby stwierdzić, że jeździmy może nie tyle niebezpiecznie czy nieumiejętnie, co po prostu niedbale.


Zacząć należy od naszych sławetnych rond i wykwalifikowanych włączaczy kierunkowskazów za kierownicą. Ile kierowców tyle szkół. Niektórzy wprost uwielbiają migać niczym na dyskotece. Wjeżdżają z kierunkowskazem w lewo i jadą tak aż do zjazdu, gdzie szybko zmieniają kierunkowskaz na zjazdowy w prawo. Inni nie włączają kierunkowskazów w ogóle. Trudno tak na prawdę orzec jednolicie fakt, czy kierunkowskaz w lewo jest wymagany czy nie. Ile szkół jazdy, tyle interpretacji przepisów, ale też nie to jest w całej sprawie istotne. Ile razy człowiek musi czekać na rondzie, aby w ogóle włączyć się do ruchu, gdyż część z naszych ukochanych współużyszkodników dróg nie używa kierunkowskazów w ogóle. Bo i po co, skoro przecież i tak nikt nie musi wiedzieć gdzie jadą? Może to taki żart, żeby sobie inni kierowcy poczekali przed wjazdem na rondo. Jeszcze ciekawszą sytuację zastałem, gdy kiedyś pewna przeurocza jak się później okazało kierowniczka (znaczy się kobieta kierowca) przejechała przez rondo na wprost z kierunkowskazem włączonym w prawo. Zatrzymawszy się później na parkingu zakomunikowałem Pani, aby następnym razem wyłączyła kierunkowskaz, bo ktoś jej się właduje w bok samochodu. Tyleż przeproszeń co przerażenia było w oczach owej Pani, nic dziwnego, skoro na tylnym siedzeniu wiozła dziecięcy fotelik. Apel więc do wszystkich kierowców i kierowniczek - używajcie jak należy kierunkowskazu, szczególnie przy opuszczaniu ronda. Podniesie to zarówno bezpieczeństwo, jak i upłynni ruch.
Nieraz jadąc zastanawiam się dlaczego ludzie jeszcze nie muszą chodzić w kaskach po ulicach, szczególnie przechodząc przez pasy. Ja rozumiem, że zebra jest przemiłym zwierzątkiem i zapewne lubi głaskanie butami, ale trochę rozwagi mości państwo! Nigdzie nie jest napisane, że pieszy może wymuszać pierwszeństwo. Zasady wbijane do głowy każdemu małemu dziecku cały czas obowiązują. Tak więc wszyscy teraz głośno powtórzą: "Spójrz na lewo, spójrz na prawo, nic nie jedzie ruszaj żwawo". Pięknie, jeszcze raz proszę. Ostatnio byłem świadkiem niesamowicie pomysłowych użytkowników drogi. Na przejściu dla pieszych z wysepką (która przypomnijmy jest traktowana tak, jak chodnik) po prawej stronie stał nożny użytkownik zebry, natomiast po lewej z naprzeciwka jechał jakiś uroczy czerwony samochodzik. Jakież było moje zdziwienie, gdy samochód zatrzymał się, aby przepuścić pieszego stojącego po drugiej stronie ulicy, za osobnym pasem i wysepką. To trochę tak, jakby ktoś zatrzymał się na przejściu aby przepuścić pieszego na sąsiedniej równoległej ulicy. No nic, trzeba być miłym, nieprawdaż? Ale, jeżeli bycie miłym ma kosztować zdrowie bądź życie człowieka to chyba lepiej zrezygnować. O ile kierowcy muszą się zatrzymywać przed pasami, gdy zatrzyma się samochód na przeciwnym pasie ruchu to idea wysepek istnieje między innymi po to, aby możliwe było przechodzenie na raty. Krótko mówiąc mało kto chyba przygląda się co robią samochody po drugiej stronie wysepki przez co łatwo o nieszczęście.
Ostatnim kwiatkiem, mimo zimy cały czas kwitnącym, jest parkowanie. Na miejscach postojowych jako żywo wyrastają kwieciste przykłady fantazji kierowców. O zajmowaniu półtora, czy dwóch miejsc nie wspomnę. Rozumiem, że szerokim samochodem czasami trudno się zmieścić a świeży lakier ma tendencje do odpychania sąsiednich pojazdów w strefę bezpieczeństwa. Zabawnie natomiast wyglądają zaparkowane skutery, zajmujące sobie dumnie miejsce parkingowe mimo, że można by je przy odpowiednim wysiłku schować wręcz w kieszeni. Austriacy wymyślili na ten piękny środek lokomocji skuteczny patent. Parkują je nie na miejscu parkingowym, tylko ustawiają prostopadle do niego wzdłuż linii oddzielającej dwa sąsiednie pola. Niemając nic przeciwko skuterom i motorom łaskawie więc proszę kierowców dwuśladów o szanowanie miejsca, którego wszak ciągle jest za mało.
Jesień już końca dobiega, jednak nie była ona jedyna w życiu naszym i naszych samochodów. Zresztą wiosenna plucha sprzyja także powstawaniu kałuż, a właśnie o kałużach będzie teraz mowa. Czasami przychodzi nam przespacerować się kawałek po naszej pięknej mieścinie. Okazuje się wtedy, że kałuż jest w niej więcej niż przypuszczaliśmy przylepiając nos do przedniej szyby samochodu. Mam swoją faworytkę na ulicy Grudzińskich, która pojawia się po każdych większych i mniejszych opadach zawsze w tym samym miejscu od chyba kilkunastu, jak nie kilkudziesięciu lat. Niedawno byłem w szoku, gdy dowiedziałem się, że pojawiła się obok jej siostra bliźniaczka. Tuż przed mostem, od niedawna kolejny akwen o niskim znaczeniu strategicznym, jak mawia nomenklatura żartobliwie wojskowa. O dalszych efektach nie będę się rozpisywał, bo nie ma czym się chwalić, chyba, ze umiejętnością wyżymania spodni, butów i laptopa. W tym miejscu pozdrawiam kierowcę niebieskiego fiata uno.

Powyższe wywody nie świadczą o nieomylności autora a są jedynie wynikiem jego obserwacji i błędów, które nierzadko sam za kierownicą popełnia.

26 listopada 2008

"Tapety wyładowane kolorami"

Nieco poza tematem, ale może komuś się spodoba. Natknąłem się dzisiaj na zbiór bajecznych tapet na pulpit. Oto jedna z nich.


Więcej można znaleźć tutaj.

25 listopada 2008

Zima bez wspomagania

Sobota to dzień, gdy do Poznania podążają jedni studenci a inni z niego wybywają. Dzień masowej migracji. Ostatnia sobota podpadła chyba pogodzie, gdyż ta zbytnio nie rozpieściła. A może to dzieciaki zamówiły sobie wreszcie zimę i zasłużyły pierwszy raz od dwóch lat na lepienie bałwana? Nie mam pojęcia. Grunt, że efekt był co najmniej średnio bezpieczny, gdy trzeba było jeździć jakby się co najmniej cały samochód kurzych jaj wiozło.
Tutaj właśnie do drzwi samochodu zapukał pan Murphy stwierdzając, że jeżeli coś tylko może się zepsuć to na pewno zepsuje się w najmniej oczekiwanym momencie. Całe szczęście, że tylko 35 km od domu, całe szczęście, że sklep z linkami holowniczymi jeszcze był otwarty a drugi samochód na chodzie.
Droga powrotna na holu długości zbyt krótkiej, żeby można było swobodnie dać się ponieść holującemu. Kilka poślizgów, kilka hamowań, gdy zostało marne kilkadziesiąt centymetrów a samochód i tak robił co chciał a do tego szalone ciężarówki z jeszcze bardziej szalonymi kierowcami nic sobie nie robiącymi ze ślizgawicy, przepisów i zakazów wyprzedzania. Dobrze, że nawet bez wspomagania można jedną ręką kierować.

21 listopada 2008

Delegacja i zaliczanie Wisły

Chyba nikt nie przepada za delegacjami. Najbardziej za tymi, w które trzeba jechać samemu. Te kilkuosobowe mogą być ciekawe. Albo i nawet Ciekawe. Jak się tak głębiej zastanowić to czasami wręcz Bardzo Ciekawe. ;) Aż taka jeszcze mi się nie zdarzyła, ale... Zresztą, chyba nie ma co się rozwodzić - pozdrowienia dla Syrenek! :)

W miniony wtorek wydarzyła się Delegacja. W rzeczywistości była fajnym zwieńczeniem tygodnia ciężkiego wiosłowania na Galerze. W zasadzie wiosłowanie nie jest takie złe, no ale ile można? To jednak jest dyskusja na zupełnie inny temat, czy temat na zupełnie inną dyskusję. Trudno się zdecydować. Dość stwierdzić, że poznański poranek przywitał mrozem - jakby zapomniał, że jeszcze jest jesień.


Był to wyjazd do Innego Dużego Miasta, do jednego z klientów Galery. Tym razem środkiem transportu było auto Kolegi, który jest moim Imiennikiem i tak też pozwolę sobie dalej nazywać (choć w zasadzie - zależnie od punktu wizenia - to może i ja jestem imiennikiem ;)). Miłą podróż wypełnioną typowo męskimi plotkami zakończył jak zwykle korek przed mostem na drugą stronę Największej Polskiej Rzeki. Za to widok z mostu wynagrodził wszelkie Roboty Drogowe i Ruch Wahadłowy, które wyskakując zza zakrętów próbowały ubawić nas po drodze. Nieskutecznie zresztą.


Może podaruję sobie opis spotkania - zresztą sporządzone zostały odpowiednie protokoły, zebrano podpisy uczestników. Zainteresowanych zapraszam do wglądu, choć i tak nic nie pokażemy. :P Pochwalę się jednak następującym zdjęciem - salą Rady Miasta. No muszę powiedzieć, że radni muszą być radzy radząc w takich warunkach. Z bezprzewodowym internetem oczywiście.


Niestety nie udało się wyrwać przed zachodem słońca i zrobić więcej przepięknych zdjęć. Udało się zrobić tylko nocne. Ale zaraz, zaraz... przecież Wy takie lubicie najbardziej! No to się dobrze składa. ;)

W każdym razie po spotkaniu wyrwaliśmy się z Imiennikiem do miasta. Przy okazji udało mi się nieźle palnąć gdy zaproponowałem byśmy "zaliczyli Wisłę". Chwila radochy chociaż była. Wisła zdaje się nie podzielała tego dnia naszego poczucia humoru gdyż przywitała nas wiatrem w uszach i mrozem w skarpetkach. Pstryknęliśmy więc obowiązkowe zdjęcie...


... które wyszło jak wyszło i poszliśmy zapolować na również obowiązkowe słodycze. Tutaj brawa dla Imiennika, który wchodząc do Sklepu Firmowego, gdzie pierniki były wszędzie - na wystawie, na ladzie, w paczkach i na wagę, na ścianach, a nawet na suficie - powiedział:

- Chcielibyśmy... pierniki!

Ekspedientka również chyba nie miała poczucia humoru bo z kamienną twarzą i znudzonym tonem odpowiedziała:

- Możnawopakowaniualbonawagę. Nawagęmożnamieszaćsmaki.

No ale nie zamierzaliśmy tracić wigoru. Obejrzeliśmy nieco zabytków...



Po czym kawka w miejscu jak widać przygotowanym już na Święta. Tutaj odstawiliśmy mały teatrzyk pod tytułem Panowie Biznesmeni - 15 minut równoczesnego telefonowania. Zdawanie raportów i wysłuchiwanie zeznań drugiej połowy Ekipy, znajdującej się w innym miejscu Polski.


I podróż powrotna, podczas której nawiasem mówiąc kompletnie zaskoczyła śnieżyca. Widać nie tylko Poznań zapomniał, że jeszcze nie czas na lepienie bałwanów.

Imienniku - dziękuję za towarzystwo podczas mimo wszystko świetnej Delegacji. :)

PS. A na koniec anegdota z samego spotkania.
Pytanie do nas:
- Jakie wymagania trzeba spełnić, żeby u was pracować?
Zanim zdążyliśmy pomyśleć, ktoś nas wyręczył:
- Przede wszystkim wszyscy muszą mieć takie samo imię.

Jednak niektórzy tubylcy mają poczucie humoru. ;)

Błękit snów i pragnień

(Tło muzyczne: Raz Dwa Trzy - Pod niebem.)

Chodząc po Dużym Mieście można całkowicie zapomnieć o niebie. Patrzy taki mieszczanin pod nogi, uważa na przejściach dla pieszych, ćwiczy slalomy między niekończącymi się autami. A tymczasem wystarczy podnieść głowę, by odkryć takie widoki.


Światło z kolejnym świtem
ciągle nazywam życiem,
które spokojnie toczy
swą nieuchronność nocy.

Mówi się, że codzienność jest nudna - praca czy nauka, posiłki, zakupy, sen... To czynności niezbędne by przetrwać do kolejnego świtu. Dalej - weekendy i dowolne dni wykraczające poza rutynę - spotkania z przyjaciółmi, imprezy, wypady na miasto - uważa się za coś miłego. Dlaczego? Przecież to te "dodatkowe" wydarzenia są uzupełnieniem a nie odwrotnie. To one służą temu by zaspokoić potrzeby wykraczające poza codzienność. A ta jest największą, fundamentalną przyjemnością życia.
Spójrzcie. Poranki pachnące kawą. Podróże tramwajem za każdym razem z innymi współbohaterami. Praca, która mimo powszechnej opinii daje czystą satysfakcję. Zastanawianie się na jaki obiadek naszła dzisiaj ochota. Nieplanowane, spontaniczne, bezkarnie cytrynowe popołudnia. Wieczory ciepła, wyciszenia i miękkiej poduszki. Eeeech... Mnie tam nigdy to nie przestanie bawić. Bo to najzwyczajniej w świecie po prostu frajda. :)



Spójrz, gwiazdy matowieją
i niczym się nie mienią.
Zwykliśmy je zaklinać

i szczęście swoje mijać.

Druga myśl. Człowiek za często pozwala opanować się niepotrzebym myślom. W ten sposób omija nas własne życie. Ludzie dalekiego wschodu mimo, że często mają mało są szczęśliwi bo nie etykietkują wszystkiego wokół i nie porównują się do innych. Dzięki temu odbierają życie bezpośrednio i nie widzą różnic między tym co mają, a co mają inni. Na jednym z blogów, które czytam - Zen Habits autor często wspomina o prostocie i minimalizmie. Jedna z myśli przewodnich to "nigdy nie wykonuj kilku rzeczy w jednej chwili - skup się na jednej". I przykład który utkwił mi w głowie odnosi się do jedzenia. Jeżeli podczas posiłku nie czytamy, czy nie oglądamy TV - wtedy można odkryć zupełnie nowe odcienie smaku, nawet jeśli dobrze znamy daną potrawę. I podobnie jest w całym życiu. Wiele spraw na głowie powoduje stres i blokadę nie do przebicia dla tych drobnostek, które z najzwyklejszech chwili potrafią zbudować fajne wspomnienie.

Zdaję sobie sprawę, że wygląda to jak jakaś dziwna pseudoreligia czy filozofia. Wiem, że takie sprawy są kwestią mocno indywidualną i prawdopodobnie po prostu nie będą działać. Jakoś już jednak dawno nosiłem się z myślą opisania tego, co wymyśliłem podczas długich wieczorów spędzanych w Mieście Nocą. To jego myśli, nie moje. I jak tu go nie lubić?


Bo w niebie, z którego dotąd
nie wrócił nikt bo po co?...

I na koniec prośba - jeśli ktokolwiek z Was znajdzie swoje Niebo - nie wracajcie tu nigdy więcej. Bo po co? :)

PS. Za post dziękuję i dedykuję go Osobie, dzięki której poznałem muzykę, będącą tłem i natchnieniem. :)

18 listopada 2008

Złodzieje samochodów


Praca w redakcji lokalnej gazety przyczynia się do masy ciekawych sytuacji. Dzisiaj na przykład trzeba było poskładać materiały do artykułu o gangu samochodowym, który w ciągu ostatnich kilku miesięcy zwinął tyle samochodów, ile zginęło przez ostatnie kilka lat. Mała mieścina nie może jak widać obyć się bez afer, o których słychać w całym kraju. Zdaje się, że co nieco było wspomniane nawet w ogólnopolskiej telewizji (aczkolwiek nie jestem pewny).

Oczywiście dobry artykuł nie może obyć się bez zdjęcia - najlepiej takiego, które pójdzie na okładkę.

Prawda, że ciekawą mam pracę? :)

11 listopada 2008

Carpe diem!

Długi weekend okazał się być mocno zamieszany. Jedna część minęła intensywnie i rodzinnie, kolejna wysiłkowo (w obydwu przypadkach dzięki za towarzystwo!). Trzecia część samotnie. Za to pogoda okazała się ciekawą niespodzianką. Aż grzech było z niej nie skorzystać. Pozostało powiedzieć sobie "carpe diem!" i poderwać wreszcie siedzenie z sofy.


Jedno z niewielu zielonych drzew. Oczywiście iglak. :)


Coś tu się w kadr "wcisnęło". Dzik jakiś czy cuś... ;)
EDIT: Albo jak mi zasugerowano w komentarzu - Wiewiór! Duży skur... czybyk. :D



Patrząc na poniższe zdjęcie krąży po głowie pewien cytat, który był już tutaj użyty: "jesienne słońce rozpieściło matrycę." I nie tylko. Takie słoneczko podnosi morale i wlewa ciepełko w serducho i w myśli. Niby nic a jak się można fajnie naładować. Może jednak człowiek też ma w sobie chlorofil? ;)


7 listopada 2008

Pogoń za duszą

Pierwszy listopada skłonił ludzi do przemyśleń na temat rzeczy ostatecznych. Gdzieś tam w naszej wyobraźni tli się nadzieja, że po śmierci jest coś jeszcze. Nierozłącznie wiąże się to z tym, iż każdy człowiek obdarzony jest duszą, według religii – nieśmiertelną

10 kwietnia 1901 roku lekarz medycyny Duncan MacDougall z Haverhill w stanie Massachusetts przeprowadził doświadczenie, którego celem było określenie ile waży dusza. Chory na gruźlicę pacjent chcący przysłużyć się nauce ostatnie godziny życia spędził na przygotowanym specjalnie łóżku. Zmarł dokładnie o godzinie 21.10 i w tym momencie drgnęła szala wagi ukazując, że masa zmarłego spadła dokładnie o 21 gram. MacDougall uznał, że zgłębił tajemnicę ludzkiej duszy, że obiektywnie zmierzył jej masę. Dopiero przyszłość zweryfikowała tą nadzieję i dowiodła, że zagadnienie w żaden sposób nie poddaje się fizycznym analizom.


Dużo wcześniej o duszy rozprawiał Arystoteles. Skrótowo rzecz ujmując, w swoim traktacie „Peri Psyches” zdefiniował duszę jako formę ciała obdarzonego życiem. Już ten znany Filozof wiązał więc bezpośrednio jej obecność z życiem. Tak samo mówi zresztą Księga Rodzaju: „Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą”. Arystoteles jest też nieświadomym autorem słowa psychologia, które w dosłownym tłumaczeniu znaczy „nauka o duszy”.
Jak łatwo wywnioskować, aby w świecie współczesnym wyrobić sobie obraz duszy rozumianej przez człowieka XXI wieku trzeba zapytać osoby, które z racji swojego zawodu tudzież powołania z duszą mogą mieć do czynienia bliżej niż tylko poprzez własne przemyślenia, czy literaturę. Dlatego aby znaleźć odpowiedź na nurtujące pytania zapytaliśmy co w tym temacie mogą powiedzieć: lekarz psychiatra, ksiądz, psycholog praktyk i psycholog akademicki oraz laborant sekcyjny pracujący w prosektorium.

Nie wykluczamy istnienia duszy
Pierwszym przystankiem w poszukiwaniu duszy współczesnego człowieka był szpital. Jednym z najwłaściwszych oddziałów do takich poszukiwań okazał się oddział psychiatryczny. Lekarz Wojciech Czarny opowiedział o punkcie widzenia medycyny oraz o własnej opinii w tej tematyce: - Psychiatria zajmuje się aktywnością mózgu. Równocześnie osobiście uważam, że byłoby bardzo dużym uproszczeniem, gdyby powiedzieć, że człowiek jest tylko zbiorem tkanek. Myślę, że fakt istnienia duszy nie jest kwestionowany przez lekarzy, choćby dlatego, że aktualnie w medycynie funkcjonuje coś takiego jak holistyczny model natury człowieka, który zakłada istnienie duszy. Jest to aspekt filozoficzny w medycynie, która sama w sobie odżegnuje się jedynie od tego, że duszę leczy. Wiąże się to z tym, że dusza jest tworem nienamacalnym, nie da się jej zważyć ani zmierzyć. Nie można jednak wykluczyć, że dusza wpływa na nasze osobiste postawy, dlatego nie da się zupełnie jej oddzielić od funkcjonowania człowieka, gdyż nie da się do końca ustalić tego co wynika z duszy a co z zewnętrznych oddziaływań. Prywatnie wierzę w istnienie duszy.
Na pytanie o to, czy medycyna wpłynęła na jego postrzeganie duszy psychiatra odpowiedział: - Nauka poszerzyła moje horyzonty i pokazała inne punkty widzenia.
Rozmowa zaskakująca, gdyż wydawać by się mogło, że współczesna medycyna jest sucha i przedmiotowo traktuje pacjenta. Lekarz wierzący, że jest coś więcej wydaje się bardziej ludzki a jego podejście bardziej podmiotowe, z pozytywnym skutkiem dla pacjentów. Interesujące jest to, ze z punktu widzenia medycyny śmierć jest określana jako śmierć pnia mózgu. Równocześnie kościół katolicki mówi, ze w momencie śmierci dusza i ciało rozdzielają się. Jest w tym pewna interesująca zbieżność.

Dusza jest nieśmiertelna
Każda rozmowa o duszy prędzej czy później zbaczała na tematy wiary. Wiara bowiem jest często najważniejszym bastionem, w którym szukamy odpowiedzi na tego typu trudne pytania. Ksiądz Przemysław uczy religii w liceum ogólnokształcącym. Na lekcjach dosyć często spotyka się z rozmyślaniami młodzieży na temat duszy. Mówi nam – Pismo Święte określa duszę jako całą osobę ludzką. Człowiek jest osobą cielesno-duchową. Dusza nie może więc istnieć sama, gdyż jest związana z ciałem człowieka. Po śmierci otrzymujemy od Boga nowe ciało.


Skąd w takim razie bierze się dusza? – Dusza jest stworzona dla każdego człowieka przez Boga, równocześnie jest nieśmiertelna. Na lekcji religii uczniowie pytają się o duszę. Często trudno im zrozumieć to, co jest po śmierci. - opowiada ksiądz Przemysław – Jest coś takiego jak przekonanie wiary, które daje pewność, że coś po prostu jest. Tak właśnie jest z duszą i jej nieśmiertelnością.

Dusza jest jak wiatr
Kolejnym punktem przystankowym w poszukiwaniach była Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna. Na pytanie o duszę psycholog Katarzyna Borny wypowiedziała się: -
Nie zajmujemy się w poradni sprawami duchowymi, chociaż zdarza się, że młodzież w okresie dojrzewania zadaje sobie pytania: „Kim jestem?”, „Po co tutaj jestem?”. W praktyce psychologa są to jednak sprawy dość odległe, jest to bardziej temat akademicki. Z mojego punktu widzenia dusza jest ważna, zakładam jej istnienie. Mówi się, że psycholog leczy duszę jednak w zasadzie bardziej zajmujemy się przekonaniami, wartościami, stosunkiem do samego siebie. Psychologia uczy nowych funkcjonalnych zachowań i zmienia nawyki.
Co w takim razie na temat duszy mówi psychologia w rozprawach akademickich? Najlepszym miejscem do znalezienia odpowiedzi na to pytanie jest Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdzie wykłada profesor Ryszard Stachowski. Od wielu lat porusza on w swoich wykładach między innymi tematykę duszy. - Dusza jest dzisiaj słowem przestarzałym, chociaż, co ciekawe, w dalszym ciągu występuje w nazwie nauki. Jest jednak pojęciem szerszym niż psychologia, która wyłączyła z badań pojęcie duszy zastępując je w jakimś stopniu świadomością. Tego pojęcia nie znał jeszcze Arystoteles, dla którego dusza decydowała o tym, że ktoś nią obdarzony żyje, że może się poruszać i o tym ruchu decydować. Tego filozofa cenimy właśnie za pytania, które postawił a które po dzień dzisiejszy są aktualne. - ciągnie profesor Stachowski - Duszy po prostu nie można zbadać, gdyż jest jak wiatr. Można narysować pochylone drzewa, fruwające liście, ale nie można narysować wiatru. Właśnie dlatego można powiedzieć, że dzisiejszą psychologię interesują jedynie pewne wytwory duszy. Istotne jest to, że żadna nauka nie może udowodnić, że dusza istnieje, ale też nie może udowodnić, że nie istnieje.
W ten sposób dotknęliśmy w swoich poszukiwaniach tajemnicy życia. Życia nierozłącznie związanego z tematem, który pojawiał się w każdej rozmowie – śmiercią.

Na granicy życia i śmierci
Chyba mało jest miejsc, w których jej obecność jest aż tak namacalna jak w prosektorium. Robert Kartuz jest laborantem sekcyjnym przy powiatowym szpitalu. Pracuje od kilkunastu lat i przez ten czas widział śmierć w najróżniejszych postaciach. Myśl, że w pewnym sensie powinien mieć dużo do powiedzenia na temat duszy nasuwa się sama. - Pracujący w tym zawodzie co ja są w pewnym sensie głosem zmarłych. - zaczyna opowiadać pan Robert - Gdy robimy sekcję musimy znaleźć przyczynę śmierci pośród dowodów, które ma zmarły. Jest to też jego ostatni kontakt z rzeczywistością, ostatnia możliwość powiedzenia czegoś.


Wielu z nas ma różnorodne skojarzenia związane z tak specyficzną pracą. Śmierć jest tematem tabu a to co po drugiej stronie prowadzących przez nią drzwi wielką tajemnicą. Czy osoba pracująca na co dzień w obecności śmierci czuje jakąś obecność zmarłych? - W tym miejscu można postawić wielki znak zapytania. Na pewno, gdy zdarza mi się w swojej pracy napotkać kogoś ze zmarłych znajomych, pojawiają się pytania na temat życia i śmierci. Człowiek zastanawia się nad wartością życia. To uczy pokory, uczy, że trzeba chwytać każdy dzień. Takie przemyślenia pojawiają się zupełnie naturalnie. Gdyby ktoś przyszedł do prosektorium na jeden dzień to szybko stwierdziłby, że życie jest za krótkie. Złość między ludźmi, pośpiech, kłótnie. To wszystko nie jest potrzebne, bowiem cóż życie warte jest w obliczu śmierci? Ludzie nie wiedzą co tak naprawdę oznacza śmierć.
W pewnym sensie przemyślenia pojawiające się w czasie obecności przy zmarłych są jakby ostatnim dialogiem między żywymi i zmarłymi. W końcu to właśnie ten kontakt, w którym stoi się na granicy życia i śmierci wyzwala przeróżne myśli. W pewnym sensie można więc powiedzieć, że w takim wypadku ma się do czynienia nie z martwym ciałem, ale żywą duszą człowieka rozumianą jako żywe wspomnienia zapisane w pamięci.
Jaka więc jest dusza? Na pewno nieuchwytna. Na pewno ważna, gdyż w zasadzie nie ma człowieka, który stwierdzi, że nie wierzy w jej istnienie. Można powiedzieć, że nie wierzy się w jakieś konkretne wyobrażenie duszy, ale nikt chyba nie jest w stanie wykluczyć, że o życiu decyduje coś więcej niż ciąg reakcji chemicznych.

Niektóre imiona i nazwiska zostały zmienione.

4 listopada 2008

Zbąszyń 1938

W wyniku akcji przesiedleńczej na dworzec w Zbąszyniu trafiło około 8 tysięcy
Żydów, którzy chcieli dostać się do Polski. Pałętające się wszędzie walizki,
czekający na pociąg w nieznane ludzie.
W tym klimacie była utrzymana wystawa fotografii pochodzących z tamtego okresu i z współczesnej Jerozolimy. Miejscem jej ekspozycji był właśnie zbąszyński dworzec i sklep należący do fundacji "Nasz Dom" (http://www.fundacjanaszdom.pl).
Więcej informacji o uroczystości znajdziecie pod adresem: http://www.zbaszyn1938.pl.
Niesamowitego klimatu dodawał człowiek przechadzający się po całym dworcu ze starą walizką. Ubrany w prochowiec i kapelusz jako żywo kojarzył się z wygnanym z własnego domu Żydem.







Stary dworzec jest przekształcony w tej chwili w fundacyjny sklep, w którym panuje niesamowity klimat niczym z flomarktu.

3 listopada 2008

Mglisty poranek

(Podkład muzyczny: Imogen Heap - Just For Now.)

Weekendowa pogoda była pełna niespodzianek. We Wszystkich Świętych - słoneczko delikatnie acz skutecznie rozgrzewało serducha. Ktoś znajomy dzisiaj stwierdził, że podoba mu się, że te święta straciły na swoim ponurym niegdyś nastroju gdy co roku było zimno a "w telewizji nic nie leciało". Wbrew pozorom to dość radosne święta - jedyny dzień w roku gdy spotyka się przy grobie nawet tą daleką rodzinę. Gdy standardowe pytania: "Co u ciebie?" przeplatają się z radośniejszymi wspomnieniami o Tych-Którzy-Odeszli oraz z cierpliwymi tłumaczeniami babci: "Wiesz wnusiu czyj to grób? To moja kuzynka od strony mamy z trzeciego małżeństwa wujka Czesia. Wiesz który to?" Nieśmiałe kiwnięcie głową...

Zasłyszane w telewizji: "według badań Polacy ze wszystkich świąt najbardziej cenią Wszystkich Świętych". Oj tak... Coś w tym jest...

I tu niespodzianka - z tego dnia zdjęć nie będzie.

Niedziela za to zupełnie inna. Pobudka w mleku - za oknami szaruga i mgła. Co jednak dziwne - nie taka zwyczajna - ponura. Wesoła mgła? Też nie. Jakaś taka otulająca. Rześka. Z jednej strony przyniosła zapowiedź całego mglistego w wydarzeniach dnia - zadawane w kółko pytanie - przyjadą goście czy nie przyjadą? (Nie przyjechali.) Z drugiej - nie pozwoliła się na tym za bardzo skupić.

Kilka fotek.






Miejsce gdzie rodzą się myśli i pomysły. Kawałek raju w środku wielkiego miasta. Jednocześnie ucieczka przed metropolią i jej nierozłączny fragment. Krok w jedną stronę - jesteśmy w Azylu, krok w drugą stronę - w słodkim szumie urbanizacji.




A na koniec - kolaż jesiennych kolorów. Jeden z dziwnych pomysłów, które krążą po głowie i zagłuszają krzykiem myśli tak długo, dopóki się ich nie zrealizuje. Może ktoś znajdzie więcej kolorów i zrobi podobny kolaż? A przede wszystkim - lepszy. :)
PS. Nagród nie będzie. ;)

Upside Down Dog

Wpis zainspirowany serwisem o tej samej nazwie. Niestety Zefira trudniej uchwycić w takiej pozycji. A i nie jest aż tak fotogeniczny jak psiaki na powyższej stronie.