●●● Prędkość naszego życia zależy od zdolności w posługiwaniu się myszką

7 czerwca 2010

Rodzynki na jubileuszowym torcie

Trochę wspomnień, czyli krytycznie o zeszłorocznym 55-leciu Lubonia.


Organizacja uroczystości to wyzwanie wymagające nie tylko zmysłu taktycznego, ale też cierpliwości i pewnego rodzaju doskonałości. Nie chodzi bynajmniej tutaj o perwersyjny perfekcjonizm, ale na pewno o ten z pogranicza fanatyzmu. Każdy niuans uroczystości, który nie dopina się pod samą szyję, na przysłowiowy ostatni guzik będzie uwierał. Uwierał tym bardziej, im większy człowiek ma dystans do owego wydarzenia. Ja jako człowiek napływowy, przybysz z prowincji, z pogranicza Wielkopolski zdecydowanie mam dystans. Możliwe, że czasami zbyt duży, bo mieści w sobie sporą dozę sarkazmu.
Nie da się jednak inaczej ująć tego co zburzyło obraz idealnej rzeczywistości, która chyba jest założeniem kreacyjnym organizatorów wszelakich imprez masowych i mniej masowych. Napisanie artykułu, który ukazał się w poprzednim numerze Wieści Lubońskich to była niewątpliwa przyjemność, jednak niesforne palce chcą napisać więcej. Siódmego października, przez całe środowe popołudnie moje szare komórki rejestrowały stale narastający dysonans poznawczy. Impulsem była wypowiedź księdza proboszcza, który zasugerował, że 55 tegorocznych imprez jest czasem łaski, od Pana Boga, aby mieszkańcy mogli z tego czasu korzystać. Nie spodziewałem się, że Rada Miasta ma tak dobre układy z Górą. Rozumiem, że zaproszenie też zostało wysłane do administracji Nieba? Wydawać by się mogło, że łaska Pana Boga spłynęła na mieszkańców w olbrzymiej ilości, szczególnie na poczty sztandarowe nadzorowane przez dzieci i młodzież. Domyślny i inteligentny człowiek szybko dojdzie do takiego wniosku widząc kolejną zmianę warty w czasie godzinnej mszy. Wartownicy wynosili łaskę z kościoła, gdyż po oddaniu warty następcom udawali się po cichu za drzwi świątyni odprowadzani przez opiekunów. Przed kościołem zorganizowano punkt pierwszej pomocy medycznej dla dzieci i młodzieży, która obarczona ciężarem sztandaru i wspomagana duchotą kościoła była łatwym celem dla braci mroczków ocznych. Całe szczęście, że nikt nie zemdlał. Trudno jest zrozumieć zasadność wykorzystywania dzieci do ozdoby uroczystości w miejscach, które nie są dostosowane do tego, aby organizm takiego młodego człowieka mógł ową imprezę przetrwać w nienaruszonym stanie.
Czasy współczesne wprowadzają dodatkową zmienną do praktycznie każdej mszy świętej. Obok kościelnych organ pojawiają się coraz częściej inne instrumenty, najczęściej markowane przez firmę nokia. Ich brzęczące, piskliwe tony świetnie nadają wzniosłości każdej uroczystości. Tak przynajmniej myślą niektórzy uczestnicy wkładając włączony telefon do kieszeni i wyłączając go dopiero, gdy wyda z siebie przeraźliwe piski. Uwielbieniem należy natomiast otoczyć siedzącego na końcu kościoła starszego Pana, który do żony rzekł komentując nokiowego piskacza – Śmiechu warte. - To była słuszna puenta.
Może telefon miał zastąpić uroczystą oprawę mszy? Oprawę, w postaci choćby chóru. Takie głosy dało się słyszeć po mszy pośród chórzystów biorących udział w uroczystej sesji rady miasta, którzy stojąc przed budynkiem Gimnazjum nr 2 żalili się, że nikt ich na mszę nie zaprosił. Nic dziwnego, skoro zaproszono nawet przedstawicielkę telefonii komórkowej?
Uff. Krzesła przed kościołem uprzątnięto, poczty wyprowadzono, nikt nie zemdlał, więc nadeszła pora na kolejny punkt programu. Uroczyste złożenie kwiatów pod pomnikiem mającym kilka zabawnych nazw. Wypisane na piedestale pomnika Znicza Pamięci i Pokoju daty raczej nie symbolizują wydarzeń stricte pokojowych. Bo jakie wydarzenie miało miejsce w 1939 roku? Chyba, że uznać za nie podpisanie paktu o nieagresji między III Rzeszą a ZSRR? Przyjezdny i obdarzony wyjątkową ignorancją człowiek, który podobnie jak 54% mieszkańców Lubonia nie ma pojęcia, ile lat temu miasto powstało, może przypuszczać, że to daty ważne dla Miasta? Nie? No to ja nie mam pojęcia, jaki jest sens składania wiązanek pod pomnikiem tak uniwersalnym jak ów znicz, przez osoby, których personaliów nie można ustalić będąc biernym obserwatorem wydarzenia, nawet wtedy, gdy mieszka się tutaj od kilkunastu lat. Rozglądając się z nudów po placu wzrok jednak miał szansę przykuć artystyczny samochód Straży Miejskiej. Artyzm strażników polegał na pięknym malunku piaskowym na karoserii pojazdu, wyglądającego niczym rasowa terenówka. Narzekania jednak są nie na miejscu, przecież strażnicy pracują, więc nie jest istotne, czy to dzień powszedni, czy uroczystość nadania praw miejskich. Samochód ma pracować nie musi być czysty. No i samochód nie jest centralnym elementem uroczystości, w przeciwieństwie do uroczystej sesji i pokazanej na niej prezentacji multimedialnej. Wiele miesięcy pracy, wiele rąk ludzkich dało o sobie znać w myśl przysłowia: „gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść”. Brak pysznego kąska, albo może jeszcze lepszy w smaku zakalec ujawnił się sam. Merytoryczny błąd dotyczący liczby gmin ościennych Poznania, oraz fakt, że pod częścią zdjęć widniał podpis ich autora to rodzynki na jubileuszowym torcie niedoróbek.
Całe szczęście, że mniej więcej połowa miejsc w sali była pusta to i wstyd mniejszy. No i mniej chętnych na jubileuszowy tort i catering. Może i dobrze, bo gdy ogłoszono, że w sąsiadującej hali widowiskowo-sportowej rozpoczyna się spektakl, nie dało się zauważyć zainteresowania większego niż to, które wzbudziło jedzenie. Nic dziwnego, w końcu to głód wymaga zaspokojenia w pierwszej kolejności, co już dawno temu udowodnił pan Maslow.
Cudu natomiast dokonał burmistrz. Śmiem twierdzić, że posiada zdolność teleportowania się, gdyż w jednej chwili był jeszcze na uroczystej sesji rady a chwilę później witał już wszystkich zebranych w sali widowiskowo-sportowej.
Teatr Tańca nie akceptuje niedoróbek, i całe szczęście, bo pozwolił odetchnąć chwilę po wysiłku związanym z trawieniem „jubileuszowych rodzynek”. Szkoda tylko, że teatr gości tak rzadko, że nie nauczył publiczności aktywnego udziału w spektaklach i mimo usilnych prób nie udało się lubonian wciągnąć w aktywny udział w przedstawieniu. Mimo wciśnięcia w ręce kopert z napisem: „Użyj w odpowiednim momencie na znak Mistrza” mało kto wziął udział w licytacji prowadzonej przez Mistrza i praktycznie nikt nie skorzystał z zachęty do sprawdzenia ich zawartości. Znajdujące się wewnątrz serpentyny i konfetti, właśnie w tym momencie miały pofrunąć w powietrze tworząc jeden z wielu elementów zakończenia spektaklu.
Gwoli ścisłości. Uroczystości uważam za udane i doceniam wysiłek włożony w ich przygotowanie.

2 komentarze:

Jotgie pisze...

Hm... Dziwny tekst jak na CBN...

~M pisze...

Dlaczego dziwny? :)
Miał być w gazecie, ale już tyle czasu minęło, że postanowiłem tutaj wrzucić, bo tam na pewno się nie pokaże ;D