Misja nasza była bardzo ważna. Wręcz życiowa można powiedzieć. Udaliśmy się bowiem do obcego skądinąd kraju po trzy słoiki musztardy! Cóż za poświęcenie :)
W gościnnych fotowystępach wzięły udział Ania (12) i Ewa (11).
Kraina morawska powitała nas w przemiły sposób łącząc dwie polityczne epoki.
Jeden z moich ulubionych czeskich napisów. Gdyby nie jego lokalizacja, chyba mało kto by się domyślił co oznacza sam napis: "Pozor vlak".
W oczekiwaniu na pociąg. Niestety nie doczekaliśmy się. Po rozszyfrowaniu czeskiego rozkładu jazdy okazało się, że nadjedzie dopiero za 20 minut. Jakież było nasze zdziwienie, gdy szlabany zamknęły się po jakichś 5 minutach a torami przemknął "pośpiech".
Fot: EwaPolskie napisy po czeskiej stronie zachowały się na starych pomnikach. Tutaj postument przydrożnego krzyża.
"Do zobaczenia" - to jeden z wielu napisów w naszym ojczystym języku po stronie czeskiej. Po polskiej trudno znaleźć cokolwiek zapisanego po czesku. Ciekawa sytuacja. W tle te malutkie kominy to w rzeczywistości robiąca duże wrażenie i widoczna z daleka czeska elektrownia. Zlokalizowana przy granicy truje oczywiście Polaków.
Fot. AniaPowrót, już po polskiej stronie. Autoprezentacja trekkingowców, jak widać ekipa była iście lotna. Słoneczko świeciło jakby listopad zamienił się co najmniej z kwietniem. Temperatura powietrza... chyba z 18 stopni. Krótki rękawek wskazany.




























