●●● Prędkość naszego życia zależy od zdolności w posługiwaniu się myszką

22 listopada 2007

Życiowa droga

Odgłos budzika, ciężkie powieki, jeszcze cięższa atmosfera w pokoju – trzeba się podnieść z łóżka – nadszedł kolejny poranek. Pozostaje niewiele czasu na wyprawę do łazienki, żeby spojrzeć w lustro i upewnić się czy wszystkie elementy twarzy są na swoim miejscu. Jeszcze tylko szybkie śniadanie, plecak na plecy, zgrzyt przekręcanego klucza w drzwiach, który uwielbia się zacinać i w drogę, której początkowy fragment to piach, często przemieniony w błoto lub wszędobylski pył – zależnie od pogody. Jeszcze tylko kawałek – trzeba zejść z kilkumetrowej skarpy i wątpliwości opadają – to dżungla akademickiego Poznania.

Pierwszą miejską zabawą jest przebieganie przez ulicę – na nic zdają się tutaj wyuczone w przedszkolu wierszyki: „Spójrz na lewo, spójrz na prawo; nic nie jedzie? Ruszaj żwawo”. Po pierwsze: poznańskie ulice mają to do siebie, że często są dwujezdniowe, co oznacza, że aby dojść do przystanku tramwajowego, znajdującego się pomiędzy jezdniami, wystarczy spojrzeć w lewo. Po drugie: ktoś, kto twierdzi, że przez jezdnię nie wolno przebiegać, zapewne jest mądrym człowiekiem, ale jego wiedza nie jest poparta doświadczeniem. W porannych godzinach szczytu ulice przypominają tory wyścigowe dla samochodów NASCAR – i kto powiedział, że jest to amerykański sport? Pierwszy krok należy zrobić w momencie bezpośrednio poprzedzającym dojazd samochodu do nas, tak, aby poczuć podmuch pchanego przez niego powietrza (dobry sposób na suszenie włosów). Należy przy tym uważać, aby nie przejrzeć się zbyt dokładnie w bocznym lusterku. Gdy pędzący ze średnio przepisową prędkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę samochód minie nas (i przy okazji stojący niedaleko znak: „50km/h = życie”) rozpoczynamy sprint trwający kilka sekund, zależnie od ilości pasów jezdni. Oczywiście należy biec tym szybciej, z im większą prędkością nadjeżdżają następni uczestnicy wyścigu. Z mojego doświadczenia wynika, iż podczas całej tej mission impossible najszybszym ruchem jest ten ostatni – zdjęcie nogi z jezdni. Jego zadziwiające wręcz nienaturalna szybkość spowodowana jest nieodpartym wrażeniem, że nadjeżdżający samochód przejedzie po naszej prywatnej pięcie.

W tym momencie znika również poranne znużenie, co jest niezaprzeczalną zaletą w przypadku, gdy poranne czynności świeżo upieczonego studenta nie są jeszcze zautomatyzowane i wymagają używania kory przedczołowej. Ogólnie rzecz biorąc poranna aktywacja studenta jest bardzo interesująca – charakteryzuje się oczopląsem spod przymkniętych powiek, nieskoordynowanymi ruchami mięśni szkieletowych, chwilowymi okresami mobilizacji organizmu (aby pokonać trudniejsze fragmenty drogi) oraz zwiększoną analizą danych topograficzno – chronologicznych. To ostatnie jest niezbędne do przypomnienia sobie oglądanej co wieczór mapy Poznania, nazw ulic i ich rozmieszczenia, oraz do odpowiedzi na tak istotne egzystencjalne pytania jak: która godzina? który tramwaj? i co najważniejsze: w którą stronę tak właściwie muszę jechać?

Poznań jest znany z bardzo dobrej i taniej komunikacji miejskiej. To wszystko prawda, za około trzydzieści złotych miesięcznie można uzyskać niezależność (oczywiście ramach rozkładów jazdy). Autobusami i tramwajami można dotrzeć praktycznie wszędzie. W zasadzie w każdym momencie do najbliższego przystanku jest nie dalej niż trzysta metrów. Świetnie, ale nawet ortodoksyjny optymista nie potrafi zachwycać się tym w czasie porannego dojazdu do miejsca pracy, nauki, czy studiowania (W celu wyjaśnienia ewentualnych filologicznych wątpliwości słowa nauka i studiowanie nie są synonimami, ani nawet bliskoznacznikami). Tramwaje jeżdżą co dziesięć minut, przynajmniej według założeń, jednak zgodnie z prawami Murphy’ego te najbardziej potrzebne kursy wypadają z rozkładu. Co to oznacza? Mniej więcej tyle, że poznańska bimba nie przybimba się do przystanku na czas, albo nie przyjedzie w ogóle i trzeba czekać kolejne dziesięć minut, na następny kurs. Oczywiście przez ten czas liczba ludzi oczekujących na ten właśnie tramwaj zwiększy się dwukrotnie – szczególnie w godzinach porannych dojazdów. Gdy wreszcie nadjedzie upragniony, oczekiwany kilkudziesięcioletni pociąg przez twarz stojących na przystanku osób przechodzi ledwo zauważalny cień uśmiechu, który przeradza się w bliżej nieokreślony wyraz frustracji, gniewu i zrezygnowania wywołany przez bodźce wzrokowe, które analizują ilość dostępnego miejsca w środku tramwaju. Wygląda to mniej więcej tak, że ilość miejsca przypadająca na człowieka, jest zależna od jego numeru buta. Cieszcie się czterdziestki piątki! Gdy już wszyscy wbiją się do tramwaju, a drzwi zdołają się zamknąć (często przy pomocy osób trzecich) przychodzi pora na jazdę, o ile można tak określić bardzo trudne logistyczne zadanie stojące przed… stojącym na przystanku niewyspanym i niedobudzonym studentem. W tym miejscu chciałbym na razie zakończyć, gdyż przejazd tramwajem ulicami Poznania to wrażenia godne najlepszego wesołego miasteczka. Prawdziwie wesołego. Zapraszam do przeczytania następnej korespondencji.

2 komentarze:

Agnieszka pisze...

Świetny tekst
Czekam na cd. :)

Dasza pisze...

Podoba mi się! Ciekawa jestem następnych notek! :) Pozdrawiam!