●●● Prędkość naszego życia zależy od zdolności w posługiwaniu się myszką

24 listopada 2007

Poznan's Rollercoaster and Tej!

Dla niewtajemniczonych podpowiadam – poprzednio obiecałem napisać co nieco o doskonałej poznańskiej komunikacji miejskiej, która jest tania, wszędobylska, niezawodna (w granicach zdrowego rozsądku) i oczywiście zielona (wyłączając tramwaje i autobusy skomercjalizowane i sprzedane jako powierzchnia reklamowa – te są ładniejsze). Nie ma w tym ani krzty ironii, która pojawi się dopiero teraz.
Jedna z najważniejszych umiejętności w Poznaniu to umiejętność wykorzystania komunikacji miejskiej w celu jak najszybszego transportu własnej szacownej osoby, w wybrane miejsce. Nabywanie tej biegłości można podzielić na kilka chronologicznych etapów, z których każdy jest kolejnym szczeblem do osiągnięcia doskonałości. Zawiało buddyzmem? Bardzo dobrze, ponieważ pierwsze próby nauczenia się mapy Poznania wymagają iście mniszej cierpliwości i skupienia, które bardzo przypomina medytację. Przebywając w pokoju z innymi ludźmi można zauważyć wręcz symptomy choroby sierocej, gdy współlokator podejrzanie kiwa się w przód i w tył, ślęcząc nad mapą. Drugim etapem zdobywania sprawności posługiwania się komunikacją miejską jest przeniesienie zdobytych informacji w teren. Ćwiczenia terenowe rozpoczynamy od przystanku położonego najbliżej miejsca zamieszkania. Po zlokalizowaniu północy, należy zastanowić się, który kierunek jest właściwy i przy którym torze należy się ustawić. Największe problemy stwarzają sytuacje, gdy na przykład chcemy jechać na północ, a tramwaje (autobusy) poruszają się tylko na linii wschód – zachód. Wydaje się, że rzeczą absolutnie niezbędną jest kilkukrotne przestudiowanie wiszącego na przystanku rozkładu jazdy, który często okazuje się wysmarowany sprayem, lub jest całkowicie nieobecny. W rzeczywistości nie ma to większego znaczenia, bo i tak najczęściej tramwaje podjeżdżają co dziesięć minut (z małymi wyjątkami w niektórych porach dnia), a autobusy co piętnaście (w tym wypadku nie ma to praktycznego zastosowania, bo autobusy w zasadzie nigdy nie przyjeżdżają w wyznaczonym czasie). Warto znać jedynie rozkład jazdy tramwaju lub autobusu, który dowozi nas na uczelnię, po to, by nie spóźnić się więcej niż piętnaście minut.
Wreszcie nadchodzi upragniona chwila – nadjeżdża tramwaj. W tym miejscu chciałbym przeprosić za moje faworyzowanie tego akurat środka komunikacji, ale uważam go za ciekawszego, szybszego i bardziej niezawodnego od autobusów, które przeważnie służą jedynie do tego, aby przemieszczać się po obrzeżach miasta – tam gdzie nie ma jeszcze torów. Po usłyszeniu charakterystycznego odgłosu poruszanej przez pantograf trakcji, który przywodzi na myśl miecze świetlne z gwiezdnych wojen, należy zacząć się rozglądać, czy nadjeżdżający tramwaj znajduje się na właściwym torze. W celu ułatwienia ewentualnych procesów myślowych podpowiem, że najprostsza analiza adekwatności nadjeżdżającego tramwaju z torem, przy którym stoimy zawiera się w kilku słowach: Właściwy tramwaj zawsze nadjeżdża z lewej strony.
Przed podjęciem decyzji o przekroczeniu progu piekielnego rollercoastera należy przeanalizować gęstość ludzi na metr kwadratowy. Taką analizę najlepiej przeprowadzać w kilku pomniejszych fazach. Faza pierwsza: ilość ludzi w przedniej i tylnej części tramwaju – w zależności od jego rodzaju odpowiada to przedniemu i tylnemu wagonikowi, lub miejscu przed i za przegubem pociągu. Z mojego doświadczenia wynika, że najczęściej bardziej zaludniona jest część przednia. Z drugiej strony nie polecam jeżdżenia na końcu, szczególnie wieczorem, chyba że ktoś lubi przygody. Faza druga: ilość ludzi przy poszczególnych drzwiach – jest to chyba najważniejsza część analizy, szczególnie, gdy zależy nam, aby w ogóle do danego tramwaju się dostać. Wreszcie faza trzecia – rozmieszczenie ludzi wewnątrz tramwaju, które jest bardzo istotne przy dłuższych kursach. Często zdarza się, że przy drzwiach ilość miejsca jest znikoma, a pomiędzy nimi znajduje się całkiem sporo wolnej przestrzeni. Ogólnie gęstość ludzi jest silnie skorelowana z porą dnia, co daje się we znaki każdego ranka, gdy trzeba dojechać na uczelnię. Jeden z moich znajomych porównał poranne dojazdy, nieco kontrowersyjnie, do pociągów podążających do Auschwitz-Birkenau. Sytuacja na pewno jest o wiele lepsza – tutaj są okna i krócej się jedzie, mimo to czasem brakuje polewania wagonów wodą, szczególnie, gdy jest ciepło. Za dowód owego zatłoczenia niech posłuży napis w jednym z autobusów: „Miejsc siedzących – 59, miejsc stojących – 78.”
Po niełatwym zadaniu zamknięcia drzwi pojazd rusza, wydając wspaniałą kakofonię dźwięków. W zależności od wieku tramwaju, zaczynając od najstarszych typów, są to następujące odgłosy: stukoty, trzaski, warkot, zgrzyty, skrzypienie, piski. Te ostatnie są bardzo charakterystyczne dla najnowszych pociągów, które poruszają się bardzo cicho i nie przepuszczają praktycznie żadnego dźwięku z otoczenia, ale w momencie skrętu wydają odgłosy świadczące o tym, że zostały stworzone jedynie do jazdy na wprost. Na szczęście te szalone rollercoastery mają do pokonania na swojej drodze sporo zakrętów. I dobrze! Bez tego nie byłoby tej całej frajdy, którą niewątpliwie dają usilne próby utrzymania pionu, co bardzo obrazowo zademonstrował jeden z moich kolegów, podczas podróży pociągiem. Dość powiedzieć, że inni współtowarzysze drogi mieli nieco skonsternowane miny widząc człowieka, wydającego z siebie niedające się tutaj zapisać odgłosy i miotającego się po całym korytarzu. Jest to podstawowy powód, dla którego drugim najważniejszym celem po znalezieniu kawałka wolnej przestrzeni, jest odszukanie czegoś, za co można się złapać. Z drugiej strony często daje to niemiłe doznania sensoryczne. Przytoczę tutaj małą anegdotę zasłyszaną od koleżanki. Jechała ona tramwajem ze swoim nowopoznanym akademickim kolegą, gdy pełna zdziwienia zapytała, dlaczego ten jeździ nie trzymając się niczego. Na co ów przyszły lekarz stwierdził, że przecież to wszystko jest brudne. Koleżanka ostentacyjnie złapała się rurki i powiedziała, że jej jest to bez różnicy. Wtedy zszokowany kolega zapytał: „I ty później tymi rękami jesz?”. Na co usłyszał prostą i jakże oczywistą odpowiedź: „Nie, ja później te ręce myję”.
Ulubioną rozrywką uczestników komunikacji miejskiej jest chyba przyglądnie się innym współpasażerom. Robią to na różne sposoby. Czasem ostentacyjnie, jak gdyby brali udział w konkursie: „Kto dłużej wytrzyma bez mrugania”, czasem dyskretnie przy pomocy różnorodnych akcesoriów, takich jak gazeta, czy szyba w której odbija się wnętrze tramwaju. Powszechne jest również czytanie gazet przez ramię sąsiada, dyskusje o pogodzie, polityce i narzekanie na źle wychowaną młodzież, która nie ustępuje miejsca starszym. Jeden z moich nowopoznanych znajomych powiedział, że najzabawniejsze są sytuacje, gdy dwie starsze panie urządzają wyścig rozpoczynając z dwóch przeciwległych krańców pociągu, którego celem jest jedyne wolne miejsce.
Jazda poznańskimi rollercoasterami przez cały rok daje naprawdę wiele nowych doświadczeń: sensorycznych (klejące rurki), intelektualnych (nie wszystkich stać na gazetę, a w tramwaju można ją poczytać za darmo), społecznych (integracja przy wspólnym czytaniu gazet), estetycznych (przyklejone na szybie gumy), wzrokowych (bez komentarza), węchowych (składam szczere wyrazy współczucia). W tak małej grupce – wycinku mieszkańców – dają znać o sobie poznańskie stereotypy o małomówności, skrajnym wyrachowaniu i niechęci do kontaktu z obcymi. Na szczęście w Poznaniu jedna piąta przebywających ludzi to studenci, którzy czynią to miasto bardziej kosmopolitycznym i mnie ksenofobicznym, za co wszystkim dziękuję. Zapraszam do pomocy.

2 komentarze:

Agnieszka pisze...

Hehe, doskonały opis :)W autobusach to wygląda bardzo podobnie, z tym że niestety nie kursują co 10 minut i, jak napisałeś, lubią się spóźniać :)

~M pisze...

Teoretycznie kursują co 15 minut (zazwyczaj), ale w praktyce to wygląda tak, że jadą, albo nie jadą ;)