●●● Prędkość naszego życia zależy od zdolności w posługiwaniu się myszką

26 stycznia 2010

Morze nasze jeszcze może

Dzisiaj tylko kilka zdjęć znad morza, zrobionych jeszcze zanim zima na dobre się zaczęła. Kołobrzeg.



13 stycznia 2010

Wzgórze Sinusoidalne

W pierwszej chwili człowiek tego nie widzi, ale jest to miejsce gdzie stykają się ze sobą całkiem różne cechy. Wystarczy zacząć wymienianie skrajności od dojazdu - jest to dobrze znana lokalizacja ale z samym trafieniem tutaj można mieć pewne problemy. Z powodu jednokierunkowych uliczek wystarczy chwila, dwie nieuwagi i trzeba zrobić niezłe kółeczko, żeby trafić do właściwego wjazdu. Na szczęście chociaż z parkingiem nie ma problemu.

Pierwsze co zaskakuje to odgłosy - nieregularne trzaski. Jak drwal bez poczucia rytmu. To pierwszy dysonans wieczoru - cisza i powaga miesza się z odgłosami pobliskiego boiska hokejowego. Rozczarowuje dzwonnica znajdująca się przed Kościołem Św. Wojciecha. Wspominana w wielu źródłach jako nastarsza drewniana budowla w mieście, z bliska dumnie piętrząca ku nieby pokryty gontem dach, na zdjęciach okazuje się niestety nieciekawym ciemnym klocem. Szczególnie na tle pięknie podświetlonej świątyni.






Dziedziniec przy kościele to kolejna dysharmonia. Witraże świątyni z jednej strony placu odbijają podświetlone tablice pamiątkowe wbudowane w mur otaczający wzgórze. Z drugiej natomiast wpatrują się w kwadratowy, nie pasujący do zabudowy budynek gospodarczy czy też plebanię. Co jednak trzeba przyznać temu miejscu to spokój. Kroczenie po dziedzińcu nosi cechy przeżycia mistycznego. Wręcz bluźnierczy wydaje się odgłos chrupiącego, dziewiczego śniegu.




Cisza jednak mija po opuszczeniu murów, powodując powstanie kolejnej sprzeczności. Spokojny i miły spacer zamienia się w wyprawę z duszą na ramieniu, gdy z dołu uliczki zaczynają dochodzić nieskładne okrzyki dżentelmenów powracających ze spotkania, którego cel jest trudny do zdefiniowania. W przeciwieństwie do jego przebiegu. Rzuca się w oczy mieszana zabudowa. Z jednej strony jezdni znajdziemy odnowioną pyszniącą się kamienicę, z drugiej kawałek beztroskiego nowoczesnego budownictwa.





W zachodniej części wzgórza znajduje się Cmentarz Zasłużonych Wielkopolan. W zasadzie wygląda jak park. I zimą jest przepiękny. Falisty teren pokryty jest grubą warstwą śniegu, spod którego próbują wydostać się nagrobki. Nad nimi czuwają konary drzew, które mimo braku liści wyglądają dumnie. Pomiędzy nimi - kuliste lampy, których światło podświetla od dołu gałęzie drzew i odbija się od śniegu. Po drugiej stronie drogi rozłożył się pomnik wybudowany "Żołnierzom Armii Poznań". Delikatność cmentarza kontrastuje z surową i krzykliwą gometrią rzeźby. Zachęcające schody umieszczone pod główną płytą obiecują możliwość wspięcia się wyżej. Niestety - jest to tylko sprytne oszustwo. Pomnik jest marzeniem fotografa-matematyka - jego forma praktycznie z każdej strony wygląda dobrze w kadrze. Przynajmniej pod kątem geometrycznym.




Na koniec akcencik filozoficzny. ;) Wpis może sprawiać wrażenie narzekania. Tymczasem tak nie jest. Trudno dostrzec piękno, jeśli w pobliżu nie ma brzydoty. Trudno poczuć, że jesteśmy na szczycie jeśli nie byliśmy wcześniej w dołku. Kontrasty i sprzeczności są cudowne. Niczym matematyczna sinusoida.

4 stycznia 2010

Zimowo na autopilocie

(Tło muzyczne: Kevin Drew - Safety Bricks. Wyjaśnienie na końcu. ;) )

I znów pojawia się Park Sołacki. Przede wszystkim zadziwiła ilość kaczek. Połowa sołackiej kaczej polulacji odpoczywała na stawach. Co ciekawe akweny nie były pokryte lodem, nawet przy brzegach nie dało się zauważyć choćby najcieńszej warstewki zamarzniętej wody. Widać ptaki mają tu ciepło. Względnie ciepło oczywiście. :) Druga połowa jest nieustannie dokarmiana przez spacerowiczów. Właściwie to rzec by należy "dokarmiona". Aż chce się powiedzieć: "Patrz, jakie spasione". :) Zaskoczyła nie tylko ilość kaczek, ale samych odwiedzających, których nie było aż tyle latem. Że nie wspomnę o wyjątkowo pięknej w tym parku jesieni.


Znów pojawia się to samo miejsce, które było głównym bohaterem pewnego zdjęcia z ostatniej wizyty. Tym razem po drugiej stronie rzeczki. I bez takich kolorów. Ale za to z ciekawym wzorem korzeni, które o mały włos bym przegapił. :)


Dalej znany już tunel pod Niestachowską i Rusałka. I tu znowu niespodzianka - czworonożna część ekipy miała nadzieję na buszowanie w śniegu i krzakach, jednak ruch był tak duży, że większość drogi trzeba było przewędrować na smyczy. Można było za to połazić nieco po jeziorze. Choć tylko lżejsi odważyli się na takie ryzyko. Tudzież głupsi o jakieś 3/4. ;)


"Słońce wychodzi, robi się cieplej." Z tym "cieplej" możnaby polemizować. ;) Choć faktycznie, aura zrobiła się nieco przyjemniejsza. Tymczasem słoneczko przebijało się przez ciężkie zimowe chmury. Co prawda nieco nieśmiało, za to wyraźnie podkreślało waciane kształty zabarwiając wszelkimi możliwymi odcieniami żółci i różu niebo i śnieg zalegający zamarzniętą Rusałkę.


Na koniec park pomiędzy stadionem Olimpii, jednostką wojskową (CSWL) oraz zabudowaniami Uniwersytetu Przyrodniczego. Niezbyt duży park, za to ciekawy w związku z licznymi górkami. Tym razem sprawiły one, że cały teren poprzecinany był torami saneczkarskimi. O ile w przypadku Parku Sołackiego z pewną dozą ostrożności należy stwierdzić, że było sporo spacerowiczów, to w przypadku tej okolicy z całą pewnością można powiedzieć, że takich tłumów rosnące tu drzewa jeszcze nie widziały...


I po tym widoku pojawia się swego rodzaju pointa całego spaceru. Bardzo prosta zresztą: "Jazda na sankach. Jedna z tych czynności, która nigdy się nie znudzi, do której zawsze człowieka ciągnie, a która niestety przystoi jedynie dzieciom." (Że nie wspomnieć o tym, że tak wielkich sanek niestety nie robią. :) )

Wracamy zatem na chwilę nad Rusałkę. Gdzie ze ślizgawki większą radochę mieli dorośli niż dzieci. I tak trzymać! Zabrzmi to banalnie ale fajnie byłoby zawsze zostać dzieckiem i cieszyć się z najprostszych rzeczy - z bananem na twarzy wędrować przez życie. Stąd też temat muzyczny:

I'm hoping you learn just like when you were a kid
Let's hop a fence and do what we always did



Mało zdjęć? Niestety. Większość trasy przebyta została na autopilocie, gdy człowiek kompletnie zapomina o szukaniu kadrów przy tak wyśmienitym towarzystwie, za które dziękuję! :)