●●● Prędkość naszego życia zależy od zdolności w posługiwaniu się myszką

16 września 2009

Zaproszenie

7 września 2009

Droga łuku

Jak już wspomniane było w poprzedzającym poście - w minioną niedzielę nad Maltą odbył się Dzień Japoński. Nie ma co się jednak bać niepogody i mimo dokuczającego w paluchy zimna warto trochę pomęczyć migawkę. Oto co udało się złapać.

Zaczynając od spraw bardziej przyziemnych - jednym ze sponsorów był Auto-Wache - dysrybutor aut japońskich marek. Dlatego też nie obeszło się bez wystawy tychże - Mitsubishi, Mazda, Suzuki...



Punktem przewodnim jednakże były japońskie sztuki walki. Obok tych bardziej znanych, jak aikido...




... judo ...


... kendo i iaido ...


... czy też nieuwiecznionych tutaj karate i jiujitsu pojawiła się także mniej spotykana kyudo, czyli tradycyjne japońskie łucznictwo ceremonalne.


W Polsce kyudo praktykuje około 40 osób. W przeciwieństwie do innych sztuk walki ta nie jest tak sformalizowana - nie posiada jeszcze swojej federacji.

W feudalnej Europie można było zaobserwować silny podział jeśli chodzi o wojskowych - często pokrywający się z klasami społecznymi. Osobno klasyfikowano kawalerię, pieszych zbrojnych, pikinierów i tak dalej. Odrębnie także plasowali się łucznicy. Podobne myślenie często przenosi się na inne kultury - niektórzy mogą tak pomyśleć o japońskim łucznictwie, tymczasem w Japoni było zupełnie inaczej. Kyudo wywodzi się z tradycji samurajskich. Samuraj doskonalił umiejętność władania każdym orężem, w tym doskonale znaną kataną jak i yumi, czyli właśnie łukiem. Inna sprawa to preferencje - każdy z wojowników posiadał ulubioną dziedzinę, czy też taką, w której był bieglejszy, którą tym bardziej doskonalił.

Zaprezentowane techniki zdecydowanie nie należą do najszybszych - są pełne dostojeństwa, spokoju - polegają na magazynowaniu energii w skupieniu przed oddaniem strzału. Mimo to istnieją także konkurencje polegające na szybkostrzelności. Z yumi można także korzystać podczas jazdy na koniu, choć z uwagi na rozmiar łuku jest to technika zgoła inna niż znana z filmów o mongolskich wojownikach. Jest coś hipnotycznego w tak skupionym łuczniku...



Wśród stoisk sztuk walki można było także znaleźć stoiska barów sushi, czy też japońskiej sztuki komiksowej i kreskówkowej (manga/anime). W jednym z namiotów można było wziąć udział w ceremonii picia herbaty, a przy tym obejrzeć tradycyjne stroje japońskie.



Równocześnie na Cytadeli odbywała się typowo wielkopolska impreza to jest Dzień Pyry. A wraz z nim kilka koncertów w tym bardzo udany koncert zespołu Raz Dwa Trzy.


Zaskoczyła masa ludzi, która przybyła na imprezę.
Taki mały dialog między uczestnikami:
- Kurcze, tu jest chyba połowa Poznania?
- To ty aż tylu znasz?

6 września 2009

Przedsmak japońskiego wieczoru

Poznańskie Dni Japońskie, odbywające się na Malcie nie były co prawda przyczyną do powstania fotoreportażu. Kiepska pogoda, mało oglądających i w zasadzie niezbyt duża impreza nie skłoniły do wyciągnięcia aparatu. Dni Japońskie udzieliły się jednak w inny, kulinarny sposób.




Nigdy nie myślałem, że zrobienie sushi jest tak proste.
Powyższe powstało z ryżu wzbogaconego curry, imbirem i chili, ugotowanej marchewki, pietruszki, cebuli. Do tego pokrojona w paseczki wędlina i szczypiorek.

3 września 2009

13 km i kilka zdjęć

Pierwszy września powitał uczniów upałem. Pogoda iście wakacyjna zachęcała raczej do podróży przed siebie niż wizyty w szkole. Całe szczęście, że pierwszy dzień szkoły jest na dobrą sprawę raczej ostatnim dniem wakacji.
Początek naszej podróży rozpoczął się na Łazarzu, który powitał typowymi dla siebie widokami.



Kawałek dalej udało się dojrzeć symbol, który znajduje się na tej starej kamienicy zupełnie nie wiadomo z jakiego powodu. Znak kojarzony zarówno z Trójcą Świętą jak i z Masonami daje do myślenia wszystkim fanom książek Dana Browna.




Górczyn od Łazarza oddziela ulica Hetmańska z biegnącą środkiem linią tramwajową. Jedną z szybszych w Poznaniu kojarzącą się z dwoma latami dojazdów na uczelniane zajęcia.
Górczyn z mojego punktu widzenia jest mała charakterną dzielnicą Poznania, można jednak dojrzeć tutaj uśmiechnięte krzesła.



Jeżyce powitały nas ogłoszeniem, obok którego nie można przejść obojętnie.



Następnie rozpoczęły się już miłe dla obiektywu widoczki. Jakież jest zdziwienie mieszkańców, gdy fotografuje się takie, osadzone w przeszłości miejsca. Mało kto rozumie, że coś brzydkiego może być na swój sposób piękne.



Przypomnijmy. Pierwszy września... idąc ulicą Kraszewskiego natknęliśmy się na zbiegowisko. Dobrą chwilę zajęło domyślenie się, czego szukali tutaj ci wszyscy ludzie. Jedno spojrzenie na szyld wszystko wyjaśniło.



Kawałek dalej, albo wcześniej, mijając płot jakiegoś budynku gospodarczego, handlowego, albo produkcyjnego, dało się słyszeć dobiegające z piwnicy dźwięki... Jaka szkoda, że nie można sfotografować muzyki. Jazz płynący z zapyziałej piwnicy w samym centrum Jeżyc zaskoczyć może każdego.



Chwila wytchnienia po wyjściu z Jeżyc. Fontanna przed Operą to miejsce odpoczynku wielu ludzi, przystanku w drodze, albo po prostu miejsce relaksu. Dla nas to kolejny przystanek i kolejny powód do fotografowania ludzi. Ludzi przypadkowych, jak ta młoda dziewczyna, która zatrzymała się w swojej przejażdżce rowerowej i niczym filmowa paryżanka odpaliła papierosa delektując się chwilą przerwy. Przerwę zakłócił chłopiec buszujący w fontannie, który postanowił zagadać ją wielce ważnymi sprawami. Bo przecież życiową sprawą jest pytanie: "Czy w fontannie są ryby?".




A na zakończenie portrecik współfotografującej, czyli Kamm. (plfoto):



Gdyby kogoś interesowała trasa jaką przebyliśmy, tutaj jest w całości, wraz z ponumerowanymi punktami, które ułatwiają orientację. W sumie długość trasy to ponad 13 km.