●●● Prędkość naszego życia zależy od zdolności w posługiwaniu się myszką

25 marca 2009

Przepis Drugi: Soja znaleziona w szafie

Kotlety sojowe gotować 10 minut w roztworze warzywnym. Można użyć kostki rosołowej. Odlać do osobnego naczynia roztwór a kotlety wyłożyć na talerz. Tak wiem, wyglądają jak ciapa. O to chodzi.
W osobnym naczynku przygotować panierkę. Może za nią posłużyć rozbite i rozbełtane jajko, albo dwa (bo jedno to za mało) a na drugim talerzyku bułka tarta z odrobiną vegety i na przykład oregano, czy bazylii (nie wiem co wziąłem, bo brałem na zapach). Kotlety obtaczamy i smażymy.
Przepisu na gotowanie ziemniaków podawać nie będę. Pamiętajcie o soli lub vegecie do gotowania.
Z odlanego wcześniej wywaru można zrobić sos. W tym celu na patelni po usmażeniu kotletów (smak pozostał) przypalamy płaską łyżkę mąki (mi do ilości roztworu, którą miałem potrzebna była pełna łyżka, ale to wszystko na oko możecie brać). Jak już się dobrze przypali i zapachnie skórką od chleba wlewamy szybko na patelnie roztwór cały czas mieszając. Nie zrażajcie się zerową widocznością i parą buchającą w twarz, w tym tkwi zabawa i magia gotowania. Gdy sos już będzie dobrze rozmieszany i zacznie się gotować czekamy, cały czas mieszając, aż osiągnie pożądaną gęstość.

Smacznego.

23 marca 2009

Przepis Pierwszy: Feta flirtuje z czosnkiem

Rozpoczynamy cykl kulinarnych ekscesów. Dzisiaj coś a'la bezmięsna dieta biednego studenta żywiącego się resztkami z lodówki, tudzież tym, co zostawili poprzedni właściciele mieszkania. Uff, ale długie zdanie wyszło ;)

Wersja skrócona brzmi:
Ziemniaki zapiekane z czosnkiem, bazylią i oregano a do tego sałatka z fety, ogórków i śródziemnomorskich pomidorów przyprawiona szczyptą papryki i ziół.



Wersja dla niekumatych:
Pyrki obieramy, kroimy w talarki lub inne dziwne nie za duże twory i po umyciu i odsączeniu rozkładamy na tacy lub blasze. Do niedużego naczynia wlewamy kilka łyżek oleju i wsypujemy trochę oregano, bazylii, czy co tam jeszcze mamy w szafie. Oczywiście tutaj główną rolę musi grać niezastąpiony czosnek - drobniutko posiekany. Kubeczkowym tworem polewamy ziemniaki i wstawiamy do piekarnika - 180 stopni i odpowiednia liczba minut (nie idźcie na łatwiznę i pilnujcie ;P).

Teraz feta. Pokrojona w kostki ląduje razem z ogórkami konserwowymi i pomidorami (mogą być z puszki, ale nie takie bez skórki, bo będziecie mieć efekt jak na załączonym zdjęciu :D). Do tego przyprawy te same, które wsypaliście do pyrków, ale można je wzbogacić na przykład papryką.

20 marca 2009

Prędkość życia...

Jak zapewne zauważyliście nasz blog ma czołówkę mówiącą o tym, że prędkość życia zależy od zdolności w posługiwaniu się myszką. A co, gdyby powiązać prędkość życia z szybkością pisania na klawiaturze?
Możecie się sprawdzić w tym teście. Oczywiście nie zapomnijcie pochwalić się wynikami.

10 marca 2009

Trzy salony i trzy poziomy obsługi klienta

W związku z rosnącymi potrzebami dostępu do internetu postanowiłem wybrać się ostatnio na poszukiwania atrakcyjnych i atrakcyjniejszych ofert telefonii komórkowych po to, aby znaleźć tą najatrakcyjniejszą.
Moim typem był dostęp do internetu przy pomocy zgadżeciałego Diamonda. Dostęp zarówno z telefonu jak i komputera po podłączeniu do niego aparatu.
Nie mając nic do stracenia postanowiłem zajrzeć do wszystkich trzech operatorów komórkowych (wiem, wiem, jest więcej, ale ja tylko trzech uznaję). Swoją wędrówkę rozpocząłem od ulubionej Ery. Zastanawiając się nad wielkimi plakatami G1 miałem nadzieję pomacać to cudeńko w realu, jednak zawiodłem się, nie było nawet makiety. Może i dobrze, bo dobrze poinformowany pan sprzedawca uzmysłowił mi, że Era ma w swojej ofercie internet zapakowany w paczki po 500 MB, mało. Dobrze poinformowany to wcale nie ironia. Pan z Ery jako jedyny był w stanie szybko i sprawnie odpowiedzieć na moje wszystkie pytania.
W salonie Plusa z trudem ukrywałem radosny i prześmiewczo-ironiczny uśmiech, gdy pani sprzedawczyni z rozbrajającą szczerością zapytała mnie, czy może zadać mi kilka pytań, po czym wzięła do ręki Kartę Potrzeb Klienta. Żenujące podejście do klienta, i próba wpisania mnie w schemat sieci sprzedażowej spełzła na niczym, bo pani małą którą kratkę była w stanie zaznaczyć a połowę notatek zrobiła na marginesie. Na koniec chyba doszła do wniosku, że nie wpiszę się w ramy Karty Potrzeb Klienta, bo stwierdziła że nie potrafi mi odpowiedzieć na pytania i podała numer do Biura Obsługi Abonenta dopytując się uprzednio, czy mam "jakiś numer z którego mogę zadzwonić"
Z nadzieją wynikającą z dobrego jak w Erze doświadczenia skierowałem swe kroki do salonu Orange, gdzie powitała mnie przemiła starsza (sic!) pani. Pani usilnie starała się odpowiedzieć na moje wszystkie pytania, nawet, jeżeli ich nie rozumiała i na pytanie o telefon, który mogę podłączyć do komputera pokazała mi modem USB a gdy wreszcie zrozumiała o co mi chodzi zaczęła posiłkować się folderami reklamowymi przeznaczonymi dla klientów biznesowych. Tak dopieszczony uzbroiłem się w cierpliwość i nakierowując panią na odpowiedzi uzyskałem te same informacje, które mogę przeczytać w ulotkach i w internecie nie dowiadując się niczego nowego.

Jaki wniosek?
Zakładam kablówkę.

2 marca 2009

Smugi śniegu

(gościnnie: rzabcio)

Weekend poza Wielkim Miastem. Niesamowicie jest wyrwać się od wszędobylskiej urbanizacji, od ciasnoty uliczek i szumu arterii komunikacyjnych. Cisza aż uszy bolą, widoczność wreszcie większa niż 500 metrów. ;) Prawdziwy mieszczuch nie wytrzymałby tutaj długo. Sam słyszałem historię o osobie, która po przeprowadzeniu się na dalekie przedmieścia nie wytrzymała - było zbyt cicho i musiała wrócić do ścisłego centrum. Chyba mam tak samo. Nie wytrzymałbym długo bez Miasta.

Jednakże jak na dwa dni, może tydzień - po prostu rewelacja!

Co najbardziej przyciąga oczy to smugi śniegu na drogach. Nie przypominam sobie, żebym widział coś takiego w mieście, gdzie każda przestrzeń jest ograniczona betonowymi ścianiami, a tym samym słabo nawietrzana. Nie tylko mróz potrafi ładnie malować - wiatr również. Mała próbka na pierwszym ze zdjęć.





Ostatnie chwile

(gościnnie: Rzabcio)

Nie tak dawno, na blogu "Poznań nowych doznań" pojawił się wpis o Pasażu MM i trwającej własnie jego rozbiórce. Udało mi się złapać właściwie ostatnie chwile życia tego kompleksu. Na zdjęciu poniżej rozbierana jest ostatnia z "wieżyczek", które znajdowały się nad wejściami do pasażu.


Nie zachodziło się tam zbyt często. Raz kupiło jakiś upominek, kilka razy wstępowało po ciasta w drodze do pracy.

Jakiś czas temu uważni "kinomaniacy" mogli natknąć się w TV na reportaż dotyczący pasażu, czy właściwie handlowców, posiadających w nim swoje sklepu. Z tego co udało mi się zrozumieć posiadali oni część kompleksu (czy też ziemi na której stał). Pozostała część należała do miasta oraz do jednego z developerów bodajże. Niestety miasto nie chciało (nie miało pieniążków) na wykup udziałów handlowców. Dlatego zaproponowano im wynajem w nowej galerii handlowej. Na to jednak nie chcieli się zgodzić w związku ze znaczną różnicą w cenach wynajmu lokali. Miasto ponoć zagroziło, że na "starej" lokalizacji także podniesie handlowcom czynsz. Nie wiadomo niestety jak skończyła się ta historia. Może ktoś z czytelników będzie wiedział coś na ten temat lub poprawi powyższe informacje. :)

A co tutaj teraz będzie? Kolejna galeria handlowa. Developera - dobrze znanego Wielkopolanom - widać na ogrodzeniu placu budowy. Nieco informacji tutaj (pdf).