●●● Prędkość naszego życia zależy od zdolności w posługiwaniu się myszką

19 stycznia 2011

Śmierć przychodzi ukradkiem

Zdarzenia opisane w tych wspomnieniach to kilka godzin z życia żołnierza na polu walki. Są zapisem tragicznych wspomnień. Pamiętna akcja miała miejsce 20 września 2008 roku. Bohaterstwo naszych żołnierzy na długo pozostanie w pamięci

Wzgórze
-
Tutaj rozbijamy obóz - powiedział dowódca. My, w części doświadczeni żołnierze, w części rekruci, wykonywaliśmy w pośpiechu polecenia. Część drużyny rozstawiła się na naturalnym wzgórzu, które stało się naszą tymczasową bazą. Obserwowali bacznie teren, aby w żadnym wypadku wróg nie mógł wykorzystać elementu zaskoczenia. Zapach lasu, brezentu, szczęk broni nadawał klimatu niczym z hollywoodzkiego filmu akcji. Ale to nie film, to rzeczywistość. Byliśmy drużyną, która podzielona na oddziały miała do wykonania bardzo niebezpieczne zadanie. O jego szczegółach dopiero mieliśmy zostać poinformowani. Dowództwo obradowało rozkładając mapy na skrzyniach z zaopatrzeniem. Podzielona na pododdziały drużyna wykonywała zlecone zadania. Praca wrzała.

Szum lasu
Naszemu oddziałowi przypadło do wykonania jedno z niebezpieczniejszych zdań. Skradając się między drzewami co chwilę przykucaliśmy, aby nasłuchiwać. Szelest liści mieszał się z poruszającą się nieopodal wojskową terenówką. Jej silnik zagłuszał przez moment odgłosy lasu. Nie było to korzystne dla naszego oddziału. Mieliśmy zadanie do wykonania. Musieliśmy dotrzeć do bazy przeciwnika i narobić mu tyle problemów ile tylko się uda. Nie mogliśmy dać się złapać po drodze, bo to oznaczałoby niepowodzenie naszej misji. Równocześnie inna drużyna próbowała dostać się do naszego priorytetowego celu - zapory. Nie wiedzieliśmy, czy im się uda, czy nie. Nie mieliśmy pojęcia jak zakończy się ostateczna bitwa. Nie mieliśmy czasu na analizowanie sytuacji. Trzeba było iść do celu.

Pierwszy kontakt
O ile można krzyczeć szeptem, to właśnie tak wypowiedziane zdanie dotarło do mnie w pewnej chwili -
Na ziemię! To jeden z członków naszego oddziału kazał przykucnąć. Chyba kogoś dojrzał. Chwila wypatrywania, wytężanie kilku par oczu przyniosło pożądany efekt. W odległości kilkudziesięciu metrów, na pobliskiej górce porośniętej gęstym lasem przemykała sylwetka skulonego człowieka. Wywołanie przez radio nie przyniosło efektów. To wróg. Zwiadowca. Trzeba było teraz podjąć decyzję. Jeżeli nas zauważył, istnieje ryzyko, że wróci z posiłkami. W przeciwnym wypadku, nie stanowi zagrożenia dla oddziału. Podążał jednak w kierunku naszego obozu. Trzeba ostrzec swoich, albo wyeliminować zwiadowcę. Eliminacja oznaczała ryzyko wykrycia przez ewentualnych innych członków wrogiej grupy, jeżeli było ich więcej. Samotnie, w czasie wojny raczej nikt po lesie nie chodzi. Ryzyko jest więc zbyt duże. Postanowiliśmy, że pójdziemy dalej a naszą bazę powiadomimy przez radio. W końcu jest dobrze strzeżona.

Wróg atakuje
Wywiad nie spisał się najlepiej. Co prawda mapy terenu były dokładne, jednak terytorium wroga zostało zaznaczone jedynie w zarysie. Kolejne minuty obfitowały w problemy techniczne. Trudność w połączeniu się z bazą, cisza w eterze. Nie wiedzieliśmy czy baza jeszcze istnieje, czy została zdobyta przez wroga. Zadanie, zadanie do wykonania. W pewnym momencie las się skończył, wyszliśmy na otwartą przestrzeń porośniętą wysokimi trawami. Od kolejnej ściany drzew dzieliło nas kilkadziesiąt metrów. Cisza. Coś tutaj nie gra, czyżbyśmy obeszli teren wroga naokoło? Idziemy powoli, gdy nagle z oddali dobiegły nas głosy. Przypadkowi cywile, czy wróg? Głosy wydają się zbyt głośne jak na żołnierzy. Oni przecież zachowywali by się ciszej. Mimo to ostrożnie zaczęliśmy się skradać. Coraz wolniej i wolniej. Zbliżająca się ściana lasu nie nastrajała optymistycznie. Rozciągający się za nami teren sprawiał, że byliśmy widoczni jak na patelni. Kaczki na odstrzał. Chyba wykrakaliśmy, bo spomiędzy drzew poleciała seria z automatu. Liście zostały rozprute pociskami. Padliśmy na ziemię, za krzaki i najbliższe drzewa. Jeden z członków zespołu zaczął skradać się w pobliskie krzaki, aby stamtąd wypatrzeć i zdjąć wroga. Zniknął nam z oczu i w tym momencie dała się słyszeć kolejna seria. Odpowiedzieliśmy ogniem, na ślepo w kierunku odgłosów wystrzałów. -
Przerwać ogień - krzyknął dowódca. Nastała cisza.

Śmierć przychodzi ukradkiem
Przerwała ją dopiero kolejna seria z broni wroga. Zakończona okrzykiem naszego ukrytego w krzakach żołnierza -
Dostałem! Nasz medyk chciała rzucić się na pomoc - Muszę tam iść, muszę tam iść. Niestety ostrzał był zbyt intensywny. Mimo leżącego w krzakach rannego członka naszej drużyny wróg nie przestawał pruć z automatów. Żołnierze byli doskonale ukryci. Sprzyjało temu ukształtowanie terenu i roślinności. Byliśmy ugotowani. W ciągu kilku minut wymiany ognia, kolejne osoby z naszej drużyny padały trafione kulami wroga. Dopiero po dłuższym czasie udało się dosięgnąć jednego z przeciwników. Nastała złowroga cisza. Nawet las zamilkł. Pod ostrzałem rozdzieliliśmy się. Postanowiłem spróbować obejść miejsce walki i podejść od boku w kierunku, z którego dobiegały ostatnie strzały. Skradając się wypatrywałem, czy zza krzaków wyłoni się sylwetka przeciwnika. Cisza trwała niezmiennie, nie było słychać najmniejszego szmeru. Przechodząc po kilkanaście centymetrów przystawałem, aby nasłuchiwać. Od dłuższego czasu nie było słychać żadnych wystrzałów. Podejrzana sprawa. Ułamek sekundy po tej myśli z krzaków po prawej stronie rozległ się wystrzał, w tym samym momencie poczułem uderzenie kuli. W ostatniej chwili dostrzegłem leżącą w krzakach sylwetkę wrogiego żołnierza. Dostałem. Śmierć przyszła ukradkiem.

AirSoft Gun
AirSoft Gun

AirSoft Gun

AirSoft Gun

15 stycznia 2011

E 65

Trasa europejska E65 łączy szwedzkie Malmö z grecką miejscowością Chania. Jej łączna długość to 3950 km z czego w wakacje udało nam się przejechać około 1300 km. Jedno z piękniejszych miejsc znaleźliśmy na pograniczu bośniacko-chorwackim między miejscowościami Vieliki Prolog i Mali Prolog.
Ciekawostką jest fakt, że chociaż droga należy do Chorwacji to przez niecałe 5 km jedzie się nią po terytorium Bośni i Hercegowiny. Zbocze jest tak strome, że sam fakt jest raczej symboliczny.

Dokładna lokalizacja jest tutaj.

Zdjęcia zrobione 6 lipca, około godziny 5.00 rano, tuż po wschodzie słońca.

Bosnia and Herzegovina

Bosnia and Herzegovina

Bosnia and Herzegovina

Bosnia and Herzegovina

9 stycznia 2011

Deszczowy Split

Niech tytuł za bardzo Was nie zmyli. W Chorwacji o deszcz równie trudno jak w Polsce o świeże figi. Ten dzień był jednak trochę inny od reszty spędzonych w tym pięknym kraju. Po pierwsze był to dzień prezydenckich wyborów w Polsce. Akcja jaka rozgorzała z tej okazji na wakacyjnych wyjazdach przypominała jakąś zbiorową mobilizację. W Spilcie, gdzie była jedna z komisji obwodowych można było spotkać więcej Polaków niż osób jakiejkolwiek innej narodowości wliczając w to samych Chorwatów. Wszędzie dało się słyszeć polski język. Można śmiało założyć, że trudniej jest spotkać Polaka na Warszawskiej Starówce.
Niestety, równie śmiało można uznać, że organizacja wyborów na wakacyjnej emigracji nie podołała potrzebom. O ile biura turystyczne przyłożyły się do zadania i organizowały specjalne autobusy, albo wycieczki w dzień wyborów tak, aby wszyscy mieli szansę zagłosować o tyle sama komisja nie poradziła sobie z natłokiem turystów chcących oddać głos w słusznej sprawie.

Tak więc wizyta w Splicie niosła ze sobą trzy zaskoczenia. Pierwsze to kolejka, drugie to zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego, którzy przybyli tłumnie na wybory w koszulkach promujących swojego kandydata (a gdzie cisza wyborcza, czyżby nie obowiązywała w innym kraju?). Trzecim zdziwieniem był deszcz, ale o tym za chwilę

Polish presidental election

Polish presidental election
Zastanawialiśmy się, czy uda nam się znaleźć miejsce wyborów, okazało się jednak, że trudno by było je przegapić. Kolejkę dostrzec można było już z daleka. Gwar polskich rozmów nie pozostawiał cienia wątpliwości. No i te samochody z polskimi rejestracjami.

Polish presidental election

Polish presidental election

Polish presidental election
Chorwaccy dziennikarze, jak to dziennikarze, nie wiedzieli o co chodzi, ale postanowili sfilmować zamieszanie.

Split, Croatia
Po obejrzeniu zamieszania i stwierdzeniu, że nie mamy pięciu godzin wolnego czasu na czekanie nawet w tak słusznej sprawie postanowiliśmy udać się dalej w stronę starego miasta, czyli de facto pałacu Dioklecjana z III-IV wieku. Dzisiaj trudno tak naprawdę zorientować się w rozłożeniu ruin, bo wpisują się w stare miasto tak płynnie, jakby były tam od kilkuset lat. W sumie po chwili zastanowienia można stwierdzić, że tak właśnie jest. Jedyną nie do przegapienia bramą jest chyba Porta Aurea na powyższym zdjęciu.

Split, Croatia

Split, Croatia

Split, Croatia
Sfotografowanie takiej pustki w miastach podobnych do Splitu jest niezbyt częstą przypadłością.

Split, Croatia
Uliczki, kiedyś prawdopodobnie leżące na terenie pałacu prowadzą czasami turystów w dosyć niezwykłe miejsca. Zwiedzanie chorwackich miast i miasteczek na własną rękę pozwala nam dostrzec Chorwację taką jaka jest w rzeczywistości. Zawieszoną między współczesnością a starożytnością. Przeplatanie się tych dwóch epok jest tutaj zauważalne w każdym miejscu starego miasta.

Split, Croatia

Split, Croatia
A tuż za rogiem, panorama niczym z Miami

Split, Croatia
Zaskoczenie numer trzy. Deszcz w Chorwacji. Brzmi to jak sprzeczność, jednak od czasu do czasu i tam pada. Mowa oczywiście o suchym i upalnym lecie. Ciekawe natomiast były reakcje ludzi. Część schowała się w podcieniach budynków, część wyciągnęła parasolki (sic!). Zadziwiające, że ktoś pomyślał o parasolce w Chorwacji, no chyba, że na co dzień używa jej do ochrony przed słońcem. Część osób z radością powitała deszcz. W tym dzieci, które czasami dziwnie patrzyły na dorosłych chowających się tu i ówdzie. Fakt, faktem, że ta kilkuminutowa mżawka (do porządnego deszczu wiele brakowało) dała trochę ochłody i przez parę minut zrobiło się znośnie. Nic to niestety nie pomogło na słońce, które wyglądając po chwili zza chmur postanowiło doprażyć jeszcze bardziej. Duchoty, która nastąpiła później nie opiszę, bo gorąco się robi na samą myśl.

Split, Croatia

Split, Croatia

2 stycznia 2011

Prosta matematyka

1,5 stopnia mrozu
+ 4 dni
+ 5 lustrzanek
+ 5 dzieci
+ 12 godzin snu
+ 13 litrów pepsi
+ 15 osób
+ 18 godzin karaoke
+ 21 kadrów na godzinę
+ 29 minut fajerwerków
+ 71 godzin imprezowania
+ 326,5 wiek wszystkich uczestników
+ 1490 zdjęć

= 2011 rok